Ci, którzy przeżyli strzelaninę na kampusie atakują władze Virginia Tech za to, że zwlekały z poinformowaniem pozostałych 26 tysięcy studentów, iż w pobliżu grasuje uzbrojony mężczyzna. - Myślę, że powinni nas byli poinformować. Powinni nawet odwołać zajęcia, wszyscy byliśmy zagrożeni, a nie wiedzieliśmy o tym - mówi jedna ze studentek. Uniwersytecka policja myślała na początku, że strzelanina, która rozpoczęła się śmiercią pary studentów w akademiku, była przypadkiem odosobnionym. Dwie godziny później, kiedy w jednej z sal wykładowych odbywała się już druga strzelanina, studentom wysłano maile ostrzegawcze. Ci którzy przeżyli opowiadali, jak morderca spokojnie chodził od klasy do klasy i wybierał sobie ofiary. Przerażeni studenci próbowali zabarykadować się w salach, niektórzy wyskakiwali przez okna, by nie dosięgły ich kule. Masakra zakończyła się, gdy zamachowiec popełnił samobójstwo. Szef uniwersyteckiej policji, Wendell Flinchum, mówi, że policjanci byli oszołomieni skalą rzezi: - To jedna z najgorszych rzeczy, jaką w życiu widziałem. Prezydent Bush powiedział, że naród amerykański jest "zszokowany i zasmucony" tragedią. - Szkoły powinny być miejscami bezpiecznymi i świątyniami nauki. Kiedy ktoś narusza świątynię to echo tego jest odczuwane w każdej amerykańskiej klasie i każdej amerykańskiej społeczności - powiedział prezydent. Masakra z pewnością ożywi debatę na temat kontroli posiadania broni. Mało prawdopodobnym jest jednak, by strzelanina na Virginia Tech zmusiła Amerykę do poważnego przemyślenia jej stanowiska na temat posiadania broni.