Z punktu widzenia Polski... Podsumowania polskiego udziału we wciąż trwającej wojnie w Iraku nie sposób nawet nazwać bilansem. By o nim mówić, potrzebne są zyski i straty, a polskich zysków płynących z udziału w antysaddamowskiej koalicji praktycznie nie ma - twierdzi Tomasz Skory. W umocnienie bezpieczeństwa na świecie, po zamachach w Madrycie i powszechnym dziś poczuciu zagrożenia, chyba już nikt nie wierzy. Polska nie znaczy też specjalnie więcej na arenie międzynarodowej - w UE Polska postrzegana jest jako Koń Trojański Stanów Zjednoczonych. Z kolei dla USA jesteśmy takim samym krajem jak wszystkie inne europejskie, choć kilka z nich - nawet przeciwnych wojnie - ma większe względy. O korzyściach gospodarczych z odbudowy Iraku, najlepiej przekonał się Bumar... Płynące z naszego udziału w interwencji w Iraku zyski to po prostu fikcja - taka sama, jak nazywanie okupacji tego kraju misją stabilizacyjną i wiarygodna jak okrzyk uzbrojonego po zęby żołnierza: - Stój, bo cię... ustabilizuję... ...Wielkiej Brytanii... "Chaos, jatka i porwanie", "Przegraliśmy pokój, a świat wystawiliśmy na niebezpieczeństwo". "Rok później w Bagdadzie trwa wojna" - to tytuły z pierwszych stron brytyjskich gazet. Zdaniem większości redakcji rok po obaleniu Saddama Husajna w Iraku panuje chaos. "Chaos, jatka i porwanie" - pod takim tytułem relację z Iraku zamieszcza lewicowy "The Guardian". Ryzyko katastrofy jest coraz większe - pisze dziennik. Inna lewicowa gazeta - "The Daily Mirror" - alarmuje: Przegraliśmy pokój, a świat wystawiliśmy na niebezpieczeństwo. "The Independent", który był przeciwny interwencji w Iraku, zamieszcza długą listę irackich cywilów zabitych od obalenia Saddama Husajna. Wiadomości z Iraku każdego dnia były coraz bardziej ponure; w czwartek stawały się coraz czarniejsze z godziny na godzinę - czytamy w artykule redakcyjnym. Wzięcie zakładników pokazuje, jak nieludzcy są ludzie, z którymi mamy do czynienia - pisze bulwarowy "The Sun". "Rok później w Bagdadzie trwa wojna" - pisze "The Times", który przykuwa uwagę czytelnika dużym zdjęciem japońskiego zakładnika. Konserwatywny "Daily Telegraph" kwituje sytuację w Iraku karykaturą. Rysunek przedstawia Irak i saddamowskiego ministra propagandy z czasów wojny w 2003 roku, Muhammada Saida as-Sahafa. Na rysunku z roku 2004 jest minister obrony USA Donald Rumsfeld. Obaj mówią to samo: Całkowicie panujemy nad sytuacją. ...Francji... "To smutna rocznica dla jednostek amerykańskich w Iraku" - tak sytuację w tym kraju komentuje francuski dziennik "Le Figaro". W podobnym tonie utrzymane są komentarze w innych gazetach. Zdecydowanie negatywne spojrzenie francuskiej prasy na sytuację w Iraku nie jest nowością, jednakże tym razem "Le Figaro" ostrzega przed najgorszym z możliwych scenariuszy - zjednoczeniem się szyitów z sunnitami przeciwko wspólnemu wrogowi, Amerykanom. "Koalicja wpadła w pułapkę" - można przeczytać na pierwszej stronie tej renomowanej gazety, która obawia się stopniowej "libanizacji" Iraku. Dziennik "Liberation" zapowiada porażkę koalicji, dodając, że już nawet Polacy zastanawiają się nad opuszczeniem Iraku. ...oraz Stanów Zjednoczonych Spirala przemocy, w której pogrążył się Irak równo rok po zdobyciu Bagdadu przez wojska Stanów Zjednoczonych i obaleniu Saddama Husajna, z całą pewnością nie widniała w amerykańskim scenariuszu wydarzeń - pisze bliskowschodni korespondent Reutera, Alistair Lyon. Pentagon, rozpoczynając wojnę, polegał na prognozach irackich polityków emigracyjnych, takich jak Ahmad Szalabi, że wdzięczna ludność powita żołnierzy amerykańskich jak wyzwolicieli i zgodnie z tradycją obsypie ich kwiatami i ryżem. W kwietniu zeszłego roku cały świat śmiał się z saddamowskiego ministra informacji Mohammada Sahafa, który nawet gdy Amerykanie byli już w centrum Bagdadu, zapewniał, że ponoszą klęskę za klęską i że "Bóg przypieka im brzuchy w piekle". Dziś Saddam jest za kratkami, ale w miarę jak Irak zaczyna pogrążać się w chaosie, bombastyczne wypowiedzi Sahafa wydają się mniej komiczne. Od 1 maja zeszłego roku, kiedy prezydent George W. Bush ogłosił koniec głównych walk, w zamachach, starciach, zasadzkach i atakach zginęły tysiące irackich cywilów, przeszło 600 policjantów i innych funkcjonariuszy irackich sił bezpieczeństwa, przeszło 440 żołnierzy amerykańskich, 58 żołnierzy wojsk koalicyjnych i kilkudziesięciu innych cudzoziemców. - Okupacja wypadła katastrofalnie, bo nikt nie miał planu działania na okres po zakończeniu walk - powiedział brytyjski znawca Iraku, Toby Dodge. - Zresztą nadal nikt go nie ma - dodał. Przedstawiciele administracji USA odrzucają takie oceny. Mówią, że obraz Iraku w ogniu jest mylący, bo z amerykańsko-brytyjskimi okupantami walczy tylko nieznaczna część ludności. Władze koalicyjne zwracają uwagę na nieznane pod rządami Saddama swobody obywatelskie, pierwsze sukcesy odbudowy i przeobrażenia polityczne, które 30 czerwca mają doprowadzić do przekazania Irakijczykom suwerennej władzy, a potem do pełnej demokracji. Jednak duchowy przywódca irackich szyitów ajatollah Ali al- Sistani kilkakrotnie zmusił Amerykanów do zmiany planów politycznych i administracja Busha musiała prosić ONZ, wcześniej lekceważoną i odtrącaną przez Waszyngton, o pomoc w uzgodnieniu porozumienia o trybie przejęcia władzy przez Irakijczyków. W Iraku przebywają obecnie dwa oenzetowskie zespoły ekspertów politycznych, ale ich trudna misja znalazła się w cieniu walk i zamieszek. Rebelia radykalnej milicji szyickiej Muktady al-Sadra sprawiła, że wojska koalicyjne muszą dziś walczyć na dwóch frontach - w bojówkami Sadra w Bagdadzie i w miastach szyickich na południu kraju oraz z partyzantką sunnicką w centrum Iraku. Pośpiesznie szkolona policja iracka nie stawiła większego oporu, gdy czarno odziani bojowcy 30-letniego Sadra zajęli siedziby miejscowych władz w miastach irackiego południa. Część policjantów nawet przyłączyła się do sadrystów. W zeszłym tygodniu tłum w sunnickim mieście Faludża zbezcześcił ciała czterech amerykańskich prywatnych ochroniarzy, zabitych przez partyzantów. Wszystkim Amerykanom przypomniały się podobne sceny sprzed 11 lat w Mogadiszu, które skłoniły wojska USA do wycofania się z Somalii. Przeciwnicy Busha z Partii Demokratycznej straszą widmem Wietnamu, ale prezydent zapowiedział, że nie ucieknie z, jak to określił, linii frontu "wojny z terrorem". Krytycy Busha mówią, że to właśnie inwazja i okupacja zamieniły Irak w dogodny teren działania dla zagranicznych fanatyków islamskich, którzy w policyjnym państwie Saddama nie mieli nawet najmniejszego przyczółka. Bush, który w listopadzie będzie walczył w wyborach o pozostanie w Białym Domu, wie, że nie może wycofać się z Iraku. Inne kraje, bez względu na to, czy popierały wojnę, czy też były jej przeciwne, dla własnego dobra nie mogą ignorować jej krwawych i niepewnych następstw. Irakijczycy nie maczali palców w atakach na USA 11 września 2001 roku, ale niektórzy przedstawiciele administracji mówią, że lepiej walczyć z terrorystami w Iraku niż w Nowym Jorku. Tego rodzaju strategia "lepu na muchy" może jednak odpowiadać Al- Kaidzie i jej klonom, marzącym o tym, aby Stany Zjednoczone pogrążyły się głębiej w irackim grzęzawisku. Ponadto zasięg działania tych ugrupowań jest nadal rozległy, jak to pokazały przerażające ataki w Madrycie, Stambule i gdzie indziej. Dla Busha stawką w konfrontacji irackiej jest jego druga kadencja, jego wizja Iraku jako drogowskazu demokracji dla świata arabskiego, a także doktryna wojny prewencyjnej jako środka zapewnienia Ameryce globalnej dominacji. Dla Irakijczyków stawka jest bardziej przyziemna, co nie znaczy, że mniej istotna. Wielu cieszy się, że Saddama już nie ma, ale mimo to zastanawia się nad ceną, jaką kraj płaci od roku za wciąż niepełną wolność.