Kulawa kaczka to wcale nie inwektywa wymierzona w polskich polityków. Mianem Kulawej Kaczki określa się prezydenta USA w listopadzie, grudniu i styczniu roku wyborczego, czyli w okresie między wyborem następcy, a oficjalną inauguracją jego prezydentury. Znowu nie jest to inwektywa tylko dość złośliwe, ale trafne określenie niemocy polityka, który dysponuje wprawdzie formalnymi narzędziami władzy, ale nie ma już demokratycznego mandatu. Kiedy redakcja INTERIA.PL zaproponowała mi podsumowanie roku rządów Donalda Tuska w polityce zagranicznej, niemal natychmiast przyszedł mi do głowy ten tytuł. No bo w Polsce mamy sytuację, w której o politykę zagraniczną (czy dokładniej: o możliwość jej kreowania) rywalizują dwa ośrodki: prezydencki i premierowski. Polityka na dwie głowy Dla większego skomplikowania sytuacji wypada przypomnieć, że ośrodek prezydencki jest ściśle związany z opozycją rządzącą w Polsce przed listopadem 2007 r. I na dodatek prezydent jest bratem bliźniakiem lidera opozycji, który przegrał wybory. Z tego powodu prezydent, po porażce wyborczej PiS, mimo posiadania mandatu władzy, znalazł się w sytuacji kogoś, kto ten mandat ma mocno osłabiony. Z drugiej strony Donald (też kaczor, tylko z kreskówki, jak mówią dowcipnisie) Tusk, wygrawszy wybory parlamentarne, nie ukrywał, iż jego celem jest urząd prezydencki. Jest więc lustrzaną wersją kulawej kaczki, bo przegrał wybory w roku 2005, a jakakolwiek jego akcja wymierzona przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu może być interpretowana jako przedwczesna (co znaczy: odstręczająca wyborców) kampania wyborcza. No a poza tym, będąc faworytem w wyścigu do pałacu prezydenckiego, Tusk nie chce zbyt mocno osłabiać swojej przyszłej pozycji. W rezultacie polska polityka zagraniczna popadła w klincz. Bynajmniej nie konstytucyjny a osobowościowo - polityczny. Bez wsparcia USA Kulawych kaczek na arenie międzynarodowej jest jednak znacznie więcej. Nasz najważniejszy sojusznik, USA, od 4 listopada znajduje się w modelowej sytuacji kulawej kaczki, czyli posiadania prezydenta elekta i rządzącego do stycznia 2009 roku dotychczasowego szefa państwa. W istocie jednak od początku kampanii wyborczej George W. Bush znajdował się w sytuacji kulawej kaczki. Bo ze względu na to, że bił rekordy niepopularności, obaj kandydaci, demokratyczny i republikański, koncentrowali się na podkreślaniu, że z urzędującym prezydentem nie mają nic wspólnego. Skutkiem tego było dramatyczne osłabienie polityki USA na świecie. W polskich realiach poskutkowało to naszą wewnętrzną awanturą o tarczę antyrakietową, a przede wszystkim sprawiło, że wobec problemu Gruzji i Ukrainy zostaliśmy bez realnego wsparcia Ameryki.