Historii o tym, jak Polak Polaka wykorzystał, na emigracji słyszy się mnóstwo. Niektórzy opowiadają o tym z dumą, jak to znajomi, lub nawet oni sami "znaleźli frajerów", inni ze wstydem przyznają się do własnej naiwności, jeszcze inni po prostu wolą przemilczeć całą sytuację. Milczenie nie oznacza jednak, że czegoś nie było. Również tutaj, w Irlandii Północnej, w Belfaście, Lurgan, Derry, Newry, w wielu innych miejscowościach gdzie los Polaków na emigrację rzucił, dzieją się takie historie. Nam opowiedziano o tylko kilku spośród nich, ale to już wystarczy, byśmy sami zobaczyli, jacy dla siebie jesteśmy. Pomogę wam z szefem Jacka w Irlandii Północnej nie ma już od kilku miesięcy, bo za dużo ludzi zaczęło go szukać. Dzisiaj wszyscy jego znajomi - znajomi stąd, a nie z Polski - są już przekonani, że ten niepozorny, bardzo dobrze mówiący po angielsku dwudziestokilkulatek przyjechał tu tylko po to, by "wydoić", jak najbardziej się da, naiwnych rodaków. Pomógł na przykład grupce kilku niezbyt dobrze władających językiem angielskim osobom dostać się do firmy sprzątającej. - Załatwię wam wszystko, dogadam się z szefem, bo go znam - obiecywał. - Niczym się nie musicie martwić. Nawet pieniądze z wypłat sam przynosił swoim "podopiecznym". - Na razie dostajecie najniższą stawkę, ale już niedługo będzie mała podwyżka - mówił. Czas płynął, podwyżki nie było, a kiedy jeden z pracowników rozwalił sobie rękę podczas pracy, okazało się też zupełnie przypadkiem, że wszyscy są tam zatrudnieni "na czarno". Potem wyszło na jaw, że Jacek "potrącał" sobie należność z każdej wypłaty. Oczywiście, kontakt z "kolegą" urwał się momentalnie, telefon przestał odpowiadać, a mężczyzna wyprowadził się w nieznane. Pomogę założyć ci konto Marta siedzi w Belfaście już od trzech lat, ale do dzisiaj pamięta, jak to "pomógł" jej znajomy w sprawach bankowych. Chciała założyć konto, nie miała jednak potwierdzenia adresu, potrzebnego do załatwienia sprawy w banku. - To wtedy kolega, a raczej już ekskolega, bo raz, że nie mam pojęcia gdzie zniknął, a dwa, że nie chce go widzieć na oczy - powiedział, że pomoże - opowiada nam Marta. - Poświadczył wszystko na swój adres, założyłam konto, wydawało mi się, że wszystko jest super, tylko jakoś długo nie przysyłali mi karty i pinu... Okazało się - po ponad miesiącu oczekiwania - że bank przysłał wszystko już po kilku dniach. A kolega wykorzystał sytuację i podebrał trochę pieniędzy Marcie. Oczywiście, do końca twierdził, że na jego adres żadna karta nie przyszła... Zróbmy razem biznes Tomek i Sławek znali się jeszcze z Polski. Razem z paczką znajomych postanowili pojechać do Irlandii Północnej, zamieszkali w jednym z miasteczek niedaleko Belfastu. Po pierwszym etapie "fabrycznym" postanowili jednak pójść na swoje - doszli do wniosku, że nie przyjechali tutaj harować, tylko zarobić pieniądze. Znaleźli lokal, otworzyli mały biznesik. Początkowo wszystko wyglądało różowo. Przychodzili klienci, interes przynosił dochód. Tylko nagle przestał. Co się okazało? Jeden z z biznesowych partnerów - bo jakakolwiek przyjaźń czy koleżeństwo błyskawicznie się skończyły - zaczął sobie w pewnej chwili "wypłacać premię" z przychodów, nie mówiąc o tym nic swemu partnerowi. Biznes się skończył, zostały jeszcze długi, z którymi oczywiście musi walczyć ten bardziej uczciwy... Tani pokój do wynajęcia To przygoda dość często spotykająca rodaków na początku emigracyjnej drogi. Mały problem, kiedy we wspólnym mieszkaniu z Polakami zaczynają nam ginąć drobiazgi z łazienki czy lodówki. Gorzej, kiedy nagle zaczyna się nam nie zgadzać kasa w odłożonych zaskórniakach. A do tego po czasie okazuje się, że mieszkanie było o wiele tańsze, niż nam mówiono, a nasz rent za pokój w cztero- czy pięciosypialnianym domku pokrywał niemal połowę rachunków. - Na początku myślałem, że po prostu to taka droga dzielnica - opowiada Grzesiek, który za jeden nieduży pokój w okolicach Ormeau Parku płacił 400 funtów miesięcznie. - Potem opadła mi szczęka, jak zobaczyłem oferty biur nieruchomości. A kiedy postanowiłem się szybko wyprowadzić na lepsze i tańsze mieszkanie, dowiedziałem się, że muszę zapłacić jeszcze miesiąc czynszu, mimo że w umowie nic takiego nie było. Kiedy chciałem sam skontaktować się z landlordem, Polacy, z którymi mieszkałem, w ogóle nie chcieli dać mi kontaktu. Później doszedłem do wniosku, że sami powymyślali te opłaty i szukali jelenia... Tylko podpisz, to dostaniesz zasiłek Trzeba przyznać, że w wielu przypadkach Polacy troszkę pomagają swoim cwanym rodakom. Podpisywanie dokumentów bez przyjrzenia się, co się podpisuje, jest bowiem dość ryzykowne. A taka była metoda Marcina na zdobycie pieniędzy z zasiłków szerokiego grona niezbyt obeznanych w angielskim rodaków. Oferował im pomoc w dostaniu różnego rodzaju benefitów. Wszystko legalnie, na legalnych papierach - tylko, że wszędzie numer konta, na które miały trafić pieniądze był ten sam. Czyli Marcina. Zanim zainteresowani zorientowali się, że coś tu nie gra, mężczyzna zgarnął całkiem sporą sumkę. I oczywiście zniknął z UK szybciutko. Dlaczego? W jednym z wywiadów o tym złym obliczu "nowej" polskiej emigracji mówi działaczka polonijna z Wielkiej Brytanii, mieszkająca na wyspach od 1957 roku księżna Renata Sapieżyna. Jej zdaniem podstawową przyczyną wciąż jest to, że wszyscy jesteśmy spod wpływu komunistycznego. - Przez całe lata patriotycznym obowiązkiem było oszukiwanie pracodawcy. Jeśli się tylko dało, to należało go oszukać na pieniądze albo wymigiwać się od pracy. To niestety pokutuje w nas do dziś. Dopiero najmłodsze pokolenie pochodzące ze światłych rodzin jest od tego wolne - mówi. - Drugim powodem jest gonitwa za pieniędzmi. Zarabiając mało w Polsce lub relatywnie mało w Wielkiej Brytanii, każdy szuka dodatkowych środków, często uciekając się do nielegalnych sposobów. Bardziej cwani ludzie wykorzystują naiwność nowo przybyłych i ich zagubienie w nowych realiach. To bardzo smutne. Wykorzystani Polacy przestrzegają aby nie ufać nikomu. Aby nie opowiadać o swoim życiu na emigracji, o tym gdzie się pracuje, co się robi i jak nam się powodzi. Twierdzą, że nigdy nie wiadomo tak naprawdę z kim się rozmawia. Osoba może udawać przyjaciela, doskonale wiedząc jaki ma w tym cel. Nie chodzi tylko o zwyczajne życie osobiste, ale także o robienie interesów z Polakami. - Ja jestem w Irlandii 4 lata. Bezinteresownie pomogłam bardzo wielu Polakom, nie zmieniłam się, jestem sobą, nigdy nikogo nie okradłam i pomagałam także Polakom których tak naprawdę nie znałam. Uważam, że warto być dobrym, zwłaszcza jeśli nic nas to nie kosztuje - opowiada Kasia z Newry. - Jednak niektórzy ludzie nie zasługują na naszą bezinteresowność, to ludzie wyrachowani, płytcy, chamscy, wulgarne gnojki które tylko by na nas szarżowały. Dlatego jestem zdystansowana do ludzi i poza kilkoma przyjaciółmi, nie chciałabym za bardzo ryzykować. Trzeba naprawdę uważać kilkakrotnie bardziej z kim się zadajemy z daleka od domu. Ludzie mają nie tylko instynkt przetrwania, który zagłusza sumienie, ale co przykrzejsze - urywają się ze smyczy i myślą, że tutaj nikt się o niczym nie dowie i mogą wykorzystywać się nawzajem i ranić. Najbliżsi też ranią Mroczną stroną pozostają też konflikty rodzinne. Tu również nie ma złudzeń - zamiast trzymać się razem w rodzinnym gronie i walczyć z emigracyjnymi przeciwnościami, domowe ognisko staje się miejscem odreagowania frustracji, żali i niepowodzeń. Maryla wyprowadziła się ostatnio od męża do znajomych. Na szczęście ci znajomi okazali się pomocnymi rodakami. - Mąż miał problemy w pracy, obcięli mu liczbę godzin, do tego ciągle nie był w stanie poprawić się z angielskim, takie błędne koło - kręci głową kobieta. - Pił, zaczął mnie wyzywać i bić. Ostrzegałam go kilkukrotnie, że to złe, że nie chcę tak żyć, że przecież tu miało być nam lepiej.W końcu nie wytrzymałam. Pomieszkam trochę u znajomych, zanim nie odłożę pieniędzy na bilet do Polski. O rosnącym problemie przemocy domowej mówią także przedstawiciele Stowarzyszenia Polskiego w Irlandii Północnej. Aleksandra Łojek Magdziarz, oficer łącznikowy, zajmująca się rozwiązywaniem m.in. problemów w kontaktach Polaków z policją, przyznaje, że takich spraw jest coraz więcej. Wykorzystani Polacy przestrzegają aby nie ufać nikomu. Aby nie opowiadać o swoim życiu na emigracji, o tym gdzie się pracuje, co się robi i jak nam się powodzi. Twierdzą, że nigdy nie wiadomo tak naprawdę z kim się rozmawia. Imiona niektórych "bohaterów" tekstu zostały zmienione. Okoliczności - dla przestrogi pozostałych - raczej nie. Szymon Kiżuk