Zespół Wilki podczas "Niebieskiej trasy" odtwarza w całości pierwszy album, grając utwory w kolejności ich występowania na płycie. W drugiej części koncertów pojawiają się przeboje z późniejszych etapów działalności. Ostatnie występ odbędzie się Kielcach (Kieleckie Centrum Kultury, 14 marca). "Niebieski" (od koloru okładki) album przyniósł takie przeboje, jak "Son of the Blue Sky" (sprawdź!), "Aborygen" (sprawdź!), "Eroll" (sprawdź!) czy "Eli Lama Sabachtani". W krótkim czasie płyta pokryła się platyną (ponad 220 tys. sprzedanych egzemplarzy), katapultując ekipę Roberta Gawlińskiego do ekstraklasy polskiego rocka. Płytę "Wilki" nagrano w legendarnym dziś Izabelin Studio, a jej producentem był Leszek Kamiński, odpowiedzialny w latach 90. za produkcję albumów takich wykonawców jak Hey, Edyta Bartosiewicz, Varius Manx i Obywatel GC. Promocję rozpoczęto już w lutym, wraz z wypuszczeniem "antysingla" "Nic zamieszkują demony" (wokal pojawia się dopiero w okolicach drugiej minuty). Kompozycja nie spotkała się z oczekiwanym odzewem. Sytuację próbowano poprawić, stawiając następnie na wyrazisty "Eroll". Co ciekawe, na początku przy wyborze utworów promujących album odrzucono "Son of the Blue Sky" jako niewartą uwagi kompozycję, która stała się potem wielkim hitem. Teledysk do tego utworu był jednym z pierwszych polskich wideoklipów, który znalazł się na antenie MTV. Od ukazania się piosenki latem 1992 roku zaczął się prawdziwy szał na Wilki: wytwórnia nie nadążała z dodrukiem nakładów, a album przez długi czas gościł na szczytach radiowych i prasowych list przebojów. Ostatnim wydawnictwem singlowym promującym album był utwór "Eli lama sabachtani". W nagraniach płyty "Wilki" u boku Gawlińskiego pojawili się m.in. Mikis Cupas i Maciek Gładysz (gitary), basista Krzysztof Ścierański, perkusista Marek Surzyn, grający na klawiszach Michał Rollinger i Kostek Yoriadis oraz Anja Orthodox (chórki). Odnosząc ogromny sukces, zespół wyruszył w trasę koncertową, która trwała prawie trzy lata bez przerwy. Tak intensywny rockandrollowy tryb życia i zmęczenie spowodowane ostrym tempem, jakie narzucili sobie muzycy, wpłynęło na decyzję o zawieszeniu działalności zespołu, która trwała kilka lat. W obecnym składzie Wilków u boku Roberta Gawlińskiego występują jego synowie Beniamin (gitara akustyczna, klawisze, wokal) i Emanuel (bas) oraz wspomnieni gitarzyści Mikis Cupas i Maciej Gładysz. Nowym perkusistą został Adam Kram (Chemia, Sylwia Grzeszczak), który zastąpił Huberta Gasiula. Gościnnie na klawiszach wspierał ich Kuba Galiński, ceniony instrumentalista, kompozytor i producent mający na koncie współpracę z m.in. Anią Rusowicz, Anią Dąbrowską, Januszem Panasewiczem, Piotrem Roguckim, Hey czy Dr Misio. Wyprodukował też premierowy utwór Wilków "Na krawędzi życia" ze składankowej płyty "26/26" z maja 2018 r. Damian Glinka, Interia: Skąd pomysł na Niebieską Trasę i powrót do utworów sprzed prawie 30 lat? Robert Gawliński (Wilki): - Pomysł na "Niebieską trasę" zrodził się właściwie w taki bardzo naturalny sposób. Przez ostatnie dwa lata graliśmy koncerty akustyczne. Graliśmy różnego rodzaju filharmonie, różne sale fajnie brzmiące. Bardzo mi się podobała ta formuła. No i wiesz co, organizatorzy lokalni, którzy gdzieś tam byli na koncertach mówili, że super, ale im to się marzy "Niebieska trasa". No i w końcu żeśmy zagrali. Na niebieskiej płycie poza granymi do dziś przebojami, jak "Son of the Blue Sky", "Eli lama sabachtani", "Eroll" czy "Aborygen", są też utwory mniej znane, szczególnie dla tych, którzy poznali zespół za sprawą "Baśki" i późniejszych hitów. Jak u was wyglądał ten powrót do nagrań sprzed prawie już 30 lat, dużo musieliście sobie przypominać? - No tak. My gramy na tej trasie pierwszą godzinę tylko pierwszą płytę. Gramy chronologicznie, czyli od pierwszego utworu do ostatniego. Zdajemy sobie sprawę z tego, że są nasi fani, którzy poznali płytę od "Baśki". Jednak po reakcji publiczności do tej pory, to jestem przekonany, że znają pierwszą płytę. Ludzie bardzo pięknie reagują też na utwory takie jak: "Świat to fajne miejsce". A te utwory nie były singlami. Zmieniły się aranże utworów z niebieskiej płyty? - Co do aranży, to zachowaliśmy niektóre takie, jakie były. Toczyliśmy o to spory. Trudno by było wrócić do lat 90. Nie wiem, czy udałoby się zgromadzić taki sprzęt i spróbować odtworzyć tamto brzmienie. Mógłby taki eksperyment ponieść fiasko. Bawiliśmy się tym. Ktoś coś nowego zagrał, ja coś nowego zaśpiewałem. Nie są to do końca kalkomanie. Zawsze mi się wydawało, że koncerty trzeba grać zupełnie inaczej niż płytę. Za wami już kilka koncertów, jak przyjmuje was publiczność? - Jesteśmy w połowie trasy, zagraliśmy już cztery koncerty i oczywiście można by było powiedzieć, że jeden jest lepszy, a drugi gorszy, ale ciężko wskazać, który. Na pierwszym koncercie w Toruniu elektryczna publiczność, w Gdańsku byliśmy już rozpędzeni, więc też super poszło. Następne koncerty też były fajne, tylko trochę ta choroba mi przeszkadza. Mam katar i miałem dwa nawroty jakiegoś wirusa. Na pewno to przeszkadza. Miałem słabsze momenty i przez to na ostatnim koncercie we Wrocławiu, skróciliśmy drugi bis. Kocham koncertować. Każdy koncert jest dla mnie oddzielnym nabożeństwem. W 1992 roku zespół powstawał w biegu, w trakcie sesji, a teraz macie niemal całkiem nową sekcję: twój syn Emanuel i nowy perkusista Adam Kram, stosunkowo krótkim stażem może się pochwalić drugi z synów, Beniamin. Jaki oni trafili do grupy i czy masz poczucie, że klamra jakoś się tam dopina? - Do zespołu Beniamin trafił na takiej zasadzie, że był zastępcą Maćka Gładysza, który był jego nauczycielem. Kiedy Maciek miał awaryjną sytuację, to zaproponował zastępstwo. Wskazał Benia, który nauczył się naszych gitar w dwa tygodnie. Jak rozstaliśmy się ze Staszkiem Wróblem, to zrobiła się luka. I dołączył znów do nas Benio. Grał z nami kilka miesięcy i jak odszedł, to zdaliśmy sobie sprawę, że fajnie było, jak był. Postawiłem Beniowi sprawę jasno. Musiał nauczyć się śpiewać drugie głosy i grać partie klawiszowe, aby z nami jeździć. Zgodził się! A jak dołączył do was Emanuel? - On po zakończeniu studiów stwierdził, że wybrał beznadziejny kierunek i chwycił za bas. Wybór został podjęty za mnie. Nie można przyjmować jednego bliźniaka do zespołu, a drugiego nie. Musiałem odbyć trudną rozmowę z Marcinem Ciempielem, podczas której podziękowałem mu za współpracę po 10 latach. Emanuel w tej chwili gra i bardzo dobrze się sprawdza. Cieszę się z tego. Na płycie "Wilki" jest utwór "Beniamin", na drugiej - "Przedmieścia" - "Ballada Emanuel". Rok 1992 to zarazem rok narodzin synów, jak i powstania grupy. Wracają tamte emocje, kiedy jednocześnie zostawałeś ojcem i gwiazdą polskiego rocka? - No tak. Wspomnienia są zawsze piękne, szczególnie jak się gra materiał, który stworzyłem 30 lat temu. Magiczny jest ten moment, zwłaszcza że gramy na jednej scenie. Przewrotnie na 26-lecie wypuściliście składankowy album "26/26" z jednym premierowym utworem "Na krawędzi życia". Myślicie powoli nad nowym materiałem? - Tak. Byłbym zadowolony, jeśli nasza nowa płyta poszłaby w kierunku wspomnianego utworu "Na krawędzi życia". Niektóre piosenki mają już teksty. Nie spieszymy się. Od dwóch lat tworzymy. Mam nadzieje, że pod koniec tego roku płyta ujrzy światło dzienne. Sprawdź tekst utworu "Na Krawędzi Życia" w serwisie Teksciory.pl Ile razy przez te 30 lat przeszło ci przez myśl zawieszenie zespołu? - Nie miałem takich myśli. Nigdy nie mieliśmy jakieś dużej zapaści. Mamy fanów, mamy publikę - czego więcej chcieć? Nikt nie choruje. Trwamy i gramy. Nawet nie wiem, co bym robił, jakbym zawiesił zespół. Uwielbiam koncertować!