Paweł Żuchowski, RMF: - Czy to prestiż pracować w Białym Domu? Dominika Domańska - Econa: - Na pewno tak. Ja się nie czuję osobą szczególną, myślę po prostu, że miałam szczęście, że dostałam tam pracę. Nie szukałam jej, nie starałam się, po prostu przyszło. Jak trafiła pani do Białego Domu? - Tak, jak powiedziałam, był to przypadek. Chrzestny mojego syna pracował tam wcześniej, zarekomendował mnie i w ten sposób zaczęłam tam pracować. Jak wyglądają wielkie przyjęcia w Białym Domu? - Jest splendor, jest bardzo dużo gości, ale też jest bardzo dużo pracy. Co się podaje? Co jada prezydent Stanów Zjednoczonych i jego goście? - Goście nie wychodzą na pewno głodni z Białego Domu. Podaje się mnóstwo jedzenia, różnorakiego jedzenia. Co jest takiego szczególnego? Co najbardziej utkwiło pani w pamięci z tego prezydenckiego menu? - Myślę, że marynowany, wędzony łosoś z kaparami. To, co jest dla mnie szczególnie ciekawe, to sposób, w jaki podaje się do tego jajka. Szef kuchni powiedział, że żeby zneutralizować bardzo intensywny smak łososia, w dwóch miskach podaje się bardzo drobno pokrojone białko, i bardzo drobno pokrojone żółtko, które serwuje się na talerz maleńką łyżeczką i do tego nakłada się sos i kapary. Czy Barack Obama jest łasuchem? - Najczęściej prezydent rozmawia. Jedzenie to ostatnia czynność przy stole. Jest osobą energetyczną, dużo wstaje, rozmawia ze swoimi gośćmi przy innych stolikach. Trudno się oprzeć jedzeniu w Białym Domu, więc myślę, że zjada swoje porcje. Czy pamięta pani ten pierwszy moment, kiedy zaczęła pani pracę w Białym Domu i pierwszy raz zobaczyła tam prezydenta? - Zaczęłam szybko mrugać oczami i nie mogłam uwierzyć, że widzę go na żywo. Wydawał mi się wyższy, jego głos wydawał mi się mocniejszy niż ten, który słyszę w telewizji i miałam taki moment, że nie mogłam się ruszyć z miejsca, ale to szybko minęło. Muszę być skupiona na swojej pracy. Żeby wejść do Białego Domu, trzeba przejść specjalną kontrolę. Kiedy zaczyna się pracę w Białym Domu trzeba też przejść taką specjalną kontrolę przez Secret Service czy inne służby amerykańskie? - Nie wiem dokładnie, co musieli sprawdzić, żeby mnie zatrudnić. Natomiast wiem, że czekałam przez parę tygodni. Nie było to tak, że w jednym dniu był telefon "to proszę przyjść do pracy", a w następnym stałam już pod bramą Białego Domu. Nie byłam pewna czy ją dostanę. Tak, jak powiedziałam, czekałam przez parę tygodni. Wcześniej zdradziła pani, że kiedy zatrudniono panią do pracy, prawdopodobnie przydzielono pani agenta. Może pani coś więcej o tym powiedzieć? - To nie agent, tylko mój współpracownik. To on zadawał mi pytania, ale też dzielił się swoją wiedzą. Na przykład dowiedziałam się od niego, że wszystkie szyby w Białym Domu od tej największej po tą najmniejszą są kuloodporne. Po czym pani poznała, że ten człowiek, który był pani współpracownikiem, jest agentem? - Czuł się bardziej niepewnie niż ja. Stał za stołem ze słodyczami i miał taką minę jakby najszybciej się chciał stamtąd ulotnić. Czy zdarza się, że na imprezie, gdzie nie ma Baracka Obamy, nagle, niepodziewanie pojawiają się jego córki? - Zdarzało się tak, bardziej we wcześniejszych latach, jak prezydent po raz pierwszy został prezydentem, i córki też pojawiały się z eskortą. Miałam wielkie szczęście, bo dziewczyny lubią słodycze, więc często dotrzymywały mi towarzystwa. Jakie one są? - Niezwykle skromne, bardzo przyjemne i rozmowne. Pytałem o prezydenta Baracka Obamę, pytałem o córki prezydenta. A Pierwsza Dama, przez Amerykanów uwielbiana, jakie na pani wrażenie zrobiła? - Jest to osoba, która nie lubi statusu celebrytki. Bardzo mi zaimponowała swoją postawą. Myślę, że nie lubi, jak się ją traktuje w sposób, można powiedzieć, wiernopoddańczy. Michelle jest konkretna, jak wchodzi do pokoju, bije od niej aura osoby, która jest liderem, natomiast myślę, że nie życzy sobie szczególnego traktowania z tej racji, że jest żoną prezydenta. Bardzo mi to imponuje. Michelle Obama znana jest z tego, że promuje zdrowy tryb życia. Podczas przyjęć sięga po coś, co ze zdrowym trybem życia niekoniecznie ma coś wspólnego? - Przypomina mi się jedno popołudnie, kiedy spieszyła się na spotkanie, myślę, że to byli bibliotekarze amerykańscy. Widocznie nie zdążyła nic zjeść i przebiegając przez jadalnię chwyciła w biegu coś słodkiego. Była to drobna rzecz, ale to było coś ze słodyczy. Pamięta pani jakąś wpadkę podczas przyjęć w Białym Domu? Coś niespodziewanego? - Można zauważyć gołym okiem, że Michelle i Barack są bardzo zgraną drużyną. Widać między nimi teamwork. Jeżeli cokolwiek prezydent powie nie tak w czasie jednego z wielu przemówień dla gości Białego Domu, Michelle jest w stanie przechwycić rozmowę w mgnieniu oka. Ciężko zauważyć jakiekolwiek wpadki pod tym względem. - Trudno mi mówić o naszych wpadkach w kuchni. Raczej staramy się ich nie mieć, ale bywają. Zdarzają się rozbite szklanki czy stłuczone talerze. Ale na pewno nie można stracić pracy tylko dlatego, że się rozbiło talerz. Czy często odbywają się kontrole tego, co jest podawane? Czy na każdym etapie Secret Service patrzy na ręce całej obsłudze? - Nie widziałam kontroli. Jeżeli się one odbywają, to my o tym nie wiemy, natomiast jest ważne, żeby na stole nie pojawiały się noże. Jest to zasada Białego Domu, że jedzenie ma być w ten sposób podane, żeby było je można łatwo zjeść - albo przy pomocy małego widelczyka, albo po prostu wziąć do ręki i schrupać. Czyli na tych wielkich stołach, które czasem widzimy w telewizji, w czasie tych wielkich spotkań, nie ma ani jednego noża na stole? - Nie. Ludzie są zdziwieni? - Zdarzyły mi się pytania o nóż i zdarzyło się parę osób, które trochę kręciło na to nosem. Bezpieczeństwo z pewnością ponad wszystko w takich sytuacjach. - Tak. Można łatwo wytłumaczyć, że ze względu na bezpieczeństwo nie możemy takiej przyjemności komuś zrobić, żeby mu przynieść nóż. Natomiast taka osoba od razu zmienia zdanie, jeżeli wie, że jest to ważne dla prezydenta, żeby było bezpiecznie. A co ze słynnymi amerykańskimi stekami. Przecież one na pewno też są w Białym Domu? - Nie znam się dokładnie na krojeniu mięsa, ale mięso jest podawane w taki sposób, że te kawałki są jak najbardziej możliwe do zjedzenia przy pomocy widelca. Są po prostu malutkie, okrągłe i łatwo je zjeść. Jest jeszcze jeden lokator Białego Domu: pies. Często zjawia się tam, gdzie pani pracuje? - Zjawiał się często dopóki nie zachorował. Na samym początku mojej pracy pies pojawiał się ze swoim przydzielonym agentem, często przychodził do kuchni i myślę, że był karmiony przez jednego z moich kolegów. Chyba mu to nie posłużyło. Więcej go już tam nie widziałam. W tym roku zwierzak zmienił fryzurę. Został ogolony i ma tylko puszysty ogon. A co jada prezydencki zwierzak? - Z tego, co wiem, nie ma specjalnego cateringu. Jeżeli się dla niego coś przygotowuje, to nie w tej kuchni, w której pracuję. Pani powiedziała, że pies ma agenta? Secret Service? - Ma własnego, osobistego bodyguarda. Obserwując psa, można nabrać takiego poczucia, że zachowuje się jak człowiek, a ludzie dokoła niego...Nie wiem. Czasami wydaje mi się, że gdyby mieli ogon, to by zaczęli nim machać. Po co prezydenckiemu psu agent? - Tutaj pozostawiam państwu pole do wyobraźni. Myślę, że nie jest to bez przyczyny, że tak jest. Czy łatwo stracić pracę w Białym Domu? - Jeżeli się jest nieostrożnym, nie jest to wykluczone. Zdarzały się takie przypadki. Szczerze mówiąc, każdego roku, z tego, co wiem, że zwalnia się ok.1-2 osób. Rozmawiał: Paweł Żuchowski, RMF FM