Jeśli szukasz pracy sezonowej w Danii, prawdopodobnie natkniesz się na wiele trudności. Odsyłanie z miejsca na miejsce, wielokrotne wizyty w agencjach pracy, tzw. vikarach, niewiarygodne obietnice ze strony nieuczciwych pracodawców - to szara codzienność. Sezonowe zatrudnienie szczególnie ciężko jest znaleźć młodym osobom bez doświadczenia i znajomości języka duńskiego. Dlatego coraz więcej osób zaglądających do ojczyzny Lego na kilka miesięcy poszukuje innych, mniej typowych rozwiązań zarobkowych. Może być to sprzedaż koralików na deptaku, zbieranie plastikowych kubków na festiwalach albo praca rikszarza na kopenhaskim Str'gecie. Riksza rikszy nie równa Riksze w Kopenhadze pojawiły się z końcem lat 90. Od tego czasu z roku na rok zyskują na popularności. Nieustannie też się zmieniają: od tradycyjnych indyjskich z daszkiem po małe, niezwykle lekkie i zwrotne z siedzeniem z przodu. Niektóre mają zamontowane głośniki, z których nieustannie rozbrzmiewa muzyka, inne zwracają uwagę fluorescencyjnymi nalepkami lub światełkami. Do niektórych "modeli" doczepiane są pluszaki, mapki i tablice rejestracyjne z różnych stron świata. Wszystko ma służyć jednemu: przyciągnięciu potencjalnego klienta. Im bardziej udziwniona riksza (byle z gustem!), tym większa szansa na powodzenie biznesu. Każdy ma swoją historię Nie jest trudno zostać rikszarzem. Wystarczą dobre chęci i podstawy angielskiego. Dlatego na ten fach decydują się osoby, które po przyjeździe do Danii szybko chcą zacząć zarabiać pieniądze. Swoje usługi oferują imigranci z Hiszpanii, Portugalii, Francji, Niemiec, ze Słowacji, z Rumunii, a także z Polski. Nie jest to jednak wyłącznie domena obcokrajowców, ponieważ na stanowisku kierowcy rikszy zdarza się spotkać również Duńczyków. Głównie jednak są to ludzie młodzi, traktujący tę profesję jako dodatkowe źródło dochodu. Wśród rikszarzy można też spotkać osoby, które "odpoczywają" od stałej pracy - często w wyniku kryzysowych zwolnień. Tacy ludzie często chwytają się każdego zajęcia, a prowadzenie rikszy nie wydaje się najgorszą opcją. Igor, student ekonomii na Uniwersytecie Warszawskim, przybył do Danii w tym roku po raz pierwszy. Jego kolega był tu wcześniej i opowiedział mu o łatwym sposobie zarobkowania. Igor skusił się na duże pieniądze w skandynawskim kraju i postanowił przeprowadzić rekonesans. Przyjechał w maju zbadać sytuację i potwierdzić - lub podważyć - relacje kolegi. Szybko zorientował się, że kumpel jednak nie blefował i po zaliczeniu letniej sesji zdecydował się na miesięczny wyjazd do kraju wikingów na szybką fuchę. Jest zadowolony, ale już chce wracać do domu. Stwierdził też, że gdyby ktoś mu zaproponował "normalne" zajęcie, zrezygnowałby z rikszy. Jednak zapewnia, że jeśli nic się nie zmieni, wróci do Danii w przyszłym roku, by zarabiać na rowerowym "taxi". W nietypowy sposób o posadzie rikszarza dowiedział się Przemek z Łomży. Kuzyn jego kolegi, Kanadyjczyk polskiego pochodzenia, zafundował sobie wakacje w Tajlandii, gdzie poznał swoją przyszłą żonę, Dunkę. Po przyjeździe do Kopenhagi poszukiwał jakiegoś zajęcia i tak natknął się na rikszarzy. Rowerowy fach go wciągnął. O swojej przygodzie opowiedział kuzynowi, który namówił Przemka do przyjazdu. Obaj są już w Danii trzeci rok. Przemek jest inżynierem gospodarki przestrzennej po SGGW w Warszawie. Wprawdzie studia już ukończył, ale pracę w Kopenhadze wciąż traktuje jako dochodową frajdę, z której na razie nie chce rezygnować. 25-letnia Agnieszka z Poznania dowiedziała się o pracy od znajomych, którzy też w ten sposób zarabiali. Studiuje turystykę i anglistykę w Poznaniu. Od kilku lat regularnie wyjeżdża na wakacje do pracy. Zazwyczaj była to Anglia, gdzie imała się różnych zajęć - m.in. pracowała jako kelnerka, obsługiwała kawiarenkę internetową. W końcu, pod wpływem opowieści znajomych, postanowiła odwiedzić Kopenhagę i spróbować szczęścia na rikszy. Teraz, po upływie dwóch miesięcy, nie zamieniłaby tej pracy na żadną z poprzednich form zarobkowania. Podoba jej się to, że nie ma szefa, nikt jej nie patrzy na ręce, ma nienormowany czas pracy. Takie historie można mnożyć przynajmniej do ostatniego jeżdżącego po Str'gecie rikszarza z Polski. Wszyscy dowiedzieli się o tej formie zarobku od rodziny lub znajomych. Przyjechali skuszeni wizją szybkiego zysku. Jednak ci, którzy przybywają tu od wielu lat, podkreślają, że sytuacja się zmienia. Z roku na rok jest coraz większa konkurencja i trzeba się naprawdę postarać, żeby wyjść na swoje. Kodeks rikszarza Wśród rikszarzy panują pewne niepisane zasady. Jedną z najważniejszych jest ustalenie cen, od których można jedynie nieznacznie odbiec. Generalna zasada jest taka: za rozpoczęcie kursu pobierane jest 40 koron (21 zł) i kolejne 4 korony (2 zł) za każdą minutę. Przypomina to oczywiście mechanizm działania zwykłych taksówek. Nie ma się co dziwić, przecież to "cykletaxa". Kolejna ważna zasada to ustawianie się w kilku miejscach na deptaku według kolejności przybycia. Klient zazwyczaj odjeżdża na pierwszym w kolejce rowerze. Zdarzają się odstępstwa od tej reguły: przecież zawsze ktoś może się uprzeć, że chce jechać tym, a nie innym pojazdem. Takie sytuacje są do wybaczenia. Jednak raczej namawia się klienta na rower czekający w kolejce. Inaczej jest w przypadku niezrzeszonych rikszarzy. Osoby posiadające własne rowery, zarabiające tylko na siebie, nie muszą przestrzegać tych zasad. Pracują, kiedy chcą i gdzie chcą. Ale nie powinny wchodzić w paradę zrzeszonym rikszarzom - a głównie tacy obstawiają najbardziej ruchliwe zakątki miasta. Rikszarzem może zostać każdy, kto jest otwarty na ludzi, lubi spędzać godziny na świeżym powietrzu i oczywiście jazdę na rowerze. Koszty i zarobki Opcji rozpoczęcia kariery jest kilka. Podstawowe narzędzie pracy, czyli rower, można zakupić. Jest to jednak opłacalne tylko w wypadku powrotu na kolejny sezon, bowiem taki pojazd kosztuje od 15 do 50 tys. koron (8-27 tys. zł). W takim przypadku należy wziąć pod uwagę, że praca rikszarza nie przyniesie dużych korzyści po upływie wakacji. Dlatego częściej spotykanym rozwiązaniem jest wypożyczanie rowerów od duńskich właścicieli, którzy za każdy dzień naliczają sobie "odpowiednią" stawkę. Można się jednak "dogadać" na płatności za dzień, tydzień lub miesiąc. Oczywiście stawka zależy od właściciela pojazdu, rodzaju rikszy itd. Za wynajęcie najtańszego roweru trzeba zapłacić ok. 200 koron (100 zł) na dobę. Zarobki to temat niechętnie poruszany przez rikszarzy. Wszystko bowiem zależy od chęci. Jak wszędzie, przydaje się też trochę szczęścia. To, ile zarobisz, zależy od ilości godzin spędzonych na ulicy. Kluczowe jest nastawienie do ludzi. Większość "cyklotaksiarzy" przyznaje, że "dobra gadka" to połowa sukcesu. Dobra komunikacja z klientem może zaowocować napiwkiem - to dodatkowy dochód, często bardziej zależny od osobowości kierowcy niż pracy jego nóg. Wysokości dziennych zarobków nie da się jednak przewidzieć. Istotnym czynnikiem jest też pogoda, od której zależni są rikszarze. Ogólnie rzecz biorąc, dzienny dochód rikszarza waha się w granicach 500-1 tys. koron (270-540 zł). Trudności nie zniechęcają polskich studentów, których co roku przybywa w Kopenhadze, szczególnie w okresie letnim. Rikszarze z dłuższym stażem twierdzą, że koszty inwestycji w pojazd zwracają się w ciągu trzech miesięcy i niebawem można odłożyć całkiem sporą sumę pieniędzy. Jednak trzeba pamiętać o rosnącej konkurencji. Coraz trudniej znaleźć klienta na deptaku o długości 1,1km, po którym krąży kilkadziesiąt riksz. Jednak kopenhaski Str'get wciąż przyciąga, a posada rikszarza zdaje się być jedną z ciekawszych i pewniejszych form pracy sezonowej. Zresztą zawsze można spróbować szczęścia w innych okolicach. Katarzyna Dargiewicz-Olsson ILE ZAROBI RIKSZARZ? Dzienny dochód rikszarza waha się w granicach 500-1 tys. koron (270-540 zł). KOSZTY INWESTYCJI Duński "cyklotaksówkarz" ma dwie możliwości: - zakupić rower za cenę od 15 do 50 tys. koron (8-27 tys. zł) lub - wynająć pojazd, płacąc właścicielowi 200 koron (100 zł) na dobę.