Nasi mądrale, kiedy Władimir Putin ustanawiał to święto, uważali, że jest to złośliwość wobec Polski, z którą wtedy akurat relacje miała Rosja fatalne. Nieco mniejsza grupa, głównie liberalnych komentatorów powiadała, że jest to po prostu próba utrzymania tradycyjnego święta w listopadzie i trzeba było znaleźć wygodny pretekst do tego, aby zrobić Rosjanom wolny od pracy dzień w okolicach 7 listopada. Rosjanie świętują wygnanie Polaków - zobacz galerię W tym drugim wypadku pewnie było więcej racji niż w pierwszym. Ale w samej rocznicy i przesłaniu politycznym z niej płynącym nie ma nic przypadkowego. Znów mamy w Polsce zwyczaj patrzeć na Rosję Putina jako na prostą kontynuację ZSRR. Skoro nie chcą pokajać się za Katyń, znaczy bolszewicy. Tymczasem na przykład fakt wprowadzenia w Rosji do zestawu lektur szkolnych "Archipelagu GUŁ-ag" Sołżenicyna przeszedł niezauważony. A jeśli nawet, to nie skłonił nikogo do refleksji. Tymczasem lektura tej książki nikogo, a zwłaszcza Rosjanina, nie może pozostawić obojętnym. Wprowadzenie jej do zestawu lektur szkolnych jest skuteczniejszym narzędziem dekomunizacji niż zburzenie paruset pomników Lenina. Podobnie mało kto zwrócił uwagę na analizę historii Rosji dokonaną przez Władimira Putina jeszcze w czasach, gdy był on prezydentem. Putin stwierdził, że analizując przeszłość rosyjską należy brać pod uwagę dwa czynniki: siłę państwa i wolność gospodarczą. No i wyszło mu z tego, że najlepsze były rządy Piotra I i Stołypina. Reżim Stalina pochwalił Władimir Władimirowicz za siłę państwa, ale ostro zganił za brak wolności gospodarowania. Mówiąc najkrócej: system putinowski nie jest wcale czystym pragmatyzmem i neoimperializmem. Jest realizacją dość klarownej koncepcji ideologicznej. I w ramach tej koncepcji święto 4 listopada odgrywa niebagatelną rolę. Ludzie Kremla dziwią się Polakom, że uważają to święto za antypolskie. I mają rację. Podobnie jak film "Rok 1612", wbrew naszym obawom, nie był antypolski, tak i to święto antypolskie nie jest. A dokładniej jest, ale "też". Bo przede wszystkim Dzień Jedności jest świętem rosyjskiego euroazjatyzmu. Koncepcji, która mówi, że Rosja nie jest państwem ani europejskim, ani azjatyckim, tylko odrębną jednostką cywilizacyjną, łączącą najlepsze cechy Azji i Europy. Podobieństwo z ideologią "Trzeciego Rzymu" jest oczywiste. Historycznie rzecz biorąc rok 1612 był końcem nadziei na modernizację Rosji w stylu zachodnim. Polacy na Kremlu znajdowali się już wówczas jako okupanci, ale warto pamiętać, iż rezydowali w Moskwie niemal nieprzerwanie od roku 1605, czyli od pojawienia się pierwszego Dymitra Samozwańca. Z kolei panowanie Samozwańca nie wzięło się z najazdu, tylko z tego, że po krwawej jatce epoki Iwana Groźnego spora część rosyjskich bojarów tęsknie spoglądała ku sąsiedniej Rzeczypospolitej, gdzie władca nie tylko nie ważył się podnieść ręki na jakiegokolwiek szlachcica, ale jeszcze powiadał, jak Zygmunt August: "Nie jestem królem waszych sumień". I po przegranej wojnie w roku 1610 rosyjscy bojarzy nie wypatrywali cudu i hasającego po kadrach filmu "1612" jednorożca, tylko zaczęli prosić polskiego króla o to, by zgodził się na obwołanie carem swojego syna. Bo chcieli swobód należnych szlachcie na Zachodzie. Głupota króla Zygmunta III, który nie zgodził się by jego syn, późniejszy król Władysław IV, przyjął prawosławie sprawiła, że w Rosji zaczął tężeć opór wobec polskiej władzy. A że jeszcze kochający twardą kontrreformację Zygmunt pospołu z nuncjuszem postanowił nawrócić Rosjan na katolicyzm, skończyło się tak, jak się skończyć musiało - ludowym powstaniem, do którego doszlusowała część szlachty i zakończeniem zachodniego epizodu w dziejach Rosji. Wybór 4 listopada nie jest antypolski, a antykatolicki i antyzachodni. To święto samodzierżawia i prawosławia. Jako obowiązującego wyboru na dziś. Rosjanie mają pełne prawo świętowania tego, co chcą. I dokonywania takich lub innych wyborów cywilizacyjnych. A my z kolei mamy prawo się z nimi nie zgadzać. Kiedy wybuchła burza po kilku zdaniach Radka Sikorskiego, mówiącego o tym, że chcielibyśmy mieć w Polsce amerykańską bazę wojskową, natychmiast słyszymy, aby broń Boże nie drażnić Rosji. W Moskwie natychmiast odezwały się głosy, że Polska stanie się zarzewiem kryzysu międzynarodowego na skalę kubańską. A my właśnie robimy to samo , co Rosjanie świętując 4 listopada. Deklarujemy wybór cywilizacyjny. Dziwi mnie tylko, że w przyszłym roku szykujemy się do gigantycznych obchodów rocznicy bitwy pod Grunwaldem, a zapominamy o jednym z największych polskich zwycięstw, spod Kłuszyna w 1610 r., po którym bez oporu hetman Żółkiewski wkroczył do Moskwy. O ile Rosja chce demonstrować, że jest inna i eurozajatycka, to my powinniśmy mówić, że z kolei szanujemy tradycję polskiego eksportu demokracji. A baterie antyrakiet w Polsce nie będą bronią ofensywną a czysto obronną. Tym różnią się od sowieckich rakiet instalowanych 50 lat temu na Kubie. I tak jak Kreml, świętując 4 listopada, głosi program antyzachodni, tak Polska, domagając się obecności Ameryki w naszym regionie, głosi program prozachodni. Mamy do tego prawo i tyle. A w Moskwie - zgodnie z podstawowymi założeniami euroazjatyzmu - wprawdzie walczy się z Zachodem, ale szanuje siłę. Jerzy Marek Nowakowski