Anna Czytowska: Ilu kandydatów do kapłaństwa zgłosiło się w tym roku do Wyższego Seminarium Duchownego w Toruniu? Ks. Stanisław Adamiak: Nie lubimy podawać tych danych w wakacje, ponieważ nabór trwa do połowy września. Pod koniec października Konferencja Rektorów Wyższych Seminariów Duchownych Diecezjalnych i Zakonnych udostępni wszystkie zebrane dane. Wiadomo jednak, że to bardzo wszystkich interesuje, więc mogę powiedzieć, że do Torunia zgłosiło się na razie czterech kandydatów, ale jeden z nich już zrezygnował. Zdarzało się w poprzednich latach, że nikt się nie zgłosił? - W naszym seminarium to się jeszcze nigdy nie zdarzyło. W 2022 roku do seminariów zgłosiło się 236 kandydatów, dziesięć lat wcześniej, w 2012 roku aż 828. To duży spadek. Powołań jest mniej, czy mniej odpowiedzi na powołania? W tle mamy kwestię demograficzną, chociaż w porównaniu do danych sprzed dziesięciu lat to nie ma już aż tak dużego znaczenia. Jeśli chodzi o to, czy jest mniej odpowiedzi na powołania, pewnie tak, jest o nie trudniej niż kilkanaście lat temu. Słyszałem o przypadkach wycofywania się kandydatów pod wpływem presji otoczenia lub rodziny. Zaryzykowałbym tezę, że liczba powołań jest stała w proporcji do osób wierzących. Tym, co powinno nas martwić, jest więc malejąca liczba praktykujących, zaangażowanych katolików, zwłaszcza wśród młodzieży. Liczba kleryków w seminariach oddziałuje na wyobraźnię, ale to ostatni element długiego domina różnych zjawisk. Co oznacza dla seminarium mniejsza liczba kleryków? Czy zmienia się sposób formacji? Na pewno seminarium wygląda dziś inaczej niż za moich czasów, dwadzieścia kilka lat temu, kiedy było nas stu, a jeszcze wcześniej kilkuset kleryków. Ta mniejsza liczba może być szansą na bardziej indywidualne prowadzenie formacji. Z drugiej strony istnieje dolna liczba, poniżej której formacja staje się trudna, chociażby pod względem dynamiki grupy. Ci, którzy zgłaszają się do seminarium, w ostatnich kilku latach są dojrzalsi niż kiedyś? Dawniej bycie księdzem wiązało się z wysoką pozycją społeczną. Dziś, szczególnie w dużych miastach jest inaczej. Rozróżniłbym dwie kwestie: dojrzałości i czystości motywacji. Jeśli chodzi o dojrzałość, to mamy pewne sygnały, że dzisiejsze pokolenie później osiąga dojrzałość osobową. To nie jest specyfika kleryków, ale w ogóle młodych ludzi. Na uczelniach zdarza się, że ktoś przychodzi do dziekanatu z mamą, albo któryś z rodziców przychodzi za studenta. Kiedyś to było nie do pomyślenia. W jakimś stopniu i my się z tym problemem borykamy. Jeśli chodzi o czystość intencji, to dawniej bycie księdzem wiązało się z awansem społecznym, stabilną sytuacją zawodową i płacową. Dwadzieścia kilka lat temu mieliśmy wciąż wysokie bezrobocie oraz obowiązkową służbę wojskową. Dzisiaj tych dodatkowych motywacji nie ma. Co więcej, na skali prestiżu zawodu ksiądz jest nisko. Dlatego myślę, że w ogromnej większości słowa, które piszą klerycy w podaniach o przyjęcie do semiarium, że motywuje ich chęć służenia Bogu i ludziom są szczere. Wywołał ksiądz temat mam przychodzących do dziekanatu ze swoimi dziećmi-studentami. Jeśli chodzi o formację seminaryjną jest podobnie? Na kleryka oddziałuje całe środowisko, nie zamyka się go w seminarium jak w kapsule, z której po siedmiu latach wyjdzie gotowy produkt. Klerycy nie spędzają całego roku w seminarium. Staramy się współpracować z ich rodzinnymi parafiami, przyjaciółmi, rodzinami, zapraszamy do seminarium na dni skupienia. Rodzice widzą wtedy, jak wygląda życie i otoczenie syna. W czasie wakacji klerycy są pod opieką swoich proboszczów w rodzinnych parafiach oraz uczestniczą w różnych wakacyjnych akcjach kościelnych pod okiem doświadczonych duszpasterzy. Środowisko, z którego pochodzą, ma więc na nich cały czas pewien wpływ. Zdarzają się jeszcze babcie czy mamy, które wymarzyły sobie syna lub wnuka księdza i kierują go do seminarium? Tak. To się jeszcze czasem zdarza, ale coraz rzadziej. Wiek tuż po maturze jest wystarczający do podjęcia decyzji o drodze kapłańskiej? Są kandydaci, którzy przychodzą tuż po maturze i można ich określić jako dostatecznie ukształtowanych. Przypuszczam, że zdarzają się też tacy, którym wiele lat później brakuje odpowiedniej dojrzałości. To jest bardzo indywidualna sprawa. W Łodzi istnieje tzw. seminarium 35+ przeznaczone dla starszych kandydatów. W naszym toruńskim seminarium byli i są starsi klerycy. Z moich obserwacji wynika, że ich doświadczenie życiowe czy wykształcenie inne niż teologiczne jest bardzo cenne dla ich młodszych kolegów. Seminarium jest życiem pod kloszem w cieplarnianych warunkach - to mit? Wydaje mi się, że dziś to jest w dużej mierze mit. Seminarium to rzeczywiście jakaś forma izolacji od świata, chociaż niepełnej. Podstawowe warunki bytowe ma się zapewnione, nie trzeba się o nie troszczyć. Istotne jest coś innego, dziś seminaria próbują stworzyć przyjazną i przychylną atmosferę. Może w tym sensie to trochę klosz, bo szokiem bywa zderzenie się później z problemami kapłańskiej i kościelnej codzienności. Nie trzymamy jednak kleryków 24 godziny na dobę w seminarium. Wręcz przeciwnie, staramy się, żeby poznawali życie Kościoła i wiernych. Seminarium w Toruniu jest specyficzne, bo nasi klerycy są studentami wydziału teologicznego i chodzą na zajęcia na uniwersytet. Część odbywa się nie tylko ze studentami teologii, ale też innych kierunków. Od kilkunastu miesięcy gościmy w seminarium rodziny z Ukrainy, więc to też pomaga poznać życie codzienne. Czyli klerycy konfrontują się z tym jak będzie wyglądało życie w parafii, z wiernymi o różnych charakterze i nastawieniu, też z kobietami wokół? To jest kolejny mit, że kleryk przez siedem lat nie widzi kobiety (śmiech). Seminarium w Toruniu jest w środku miasteczka akademickiego, więc to konfrontowanie jest naturalne. Dlaczego klerycy odchodzą z seminarium? Najczęściej po rozpoznaniu, że to nie ich droga. Wstąpienie do seminarium nie jest decyzją zobowiązującą, w przeciwieństwie do przyjęcia święceń. To czas rozeznawania, według moich wyliczeń do święceń dochodzi około połowa kandydatów. W przeciwieństwie do malejącej liczby kleryków to jest raczej stały procent. Mój rektor mówił, że drzwi seminarium od środka zawsze mają klamkę. Od zewnątrz trzeba zapukać, ale można z niego w każdej chwili wyjść. Co do przyczyn odejść, to jest bardzo indywidualna sprawa. Podczas formacji seminaryjnej klerycy uczą się o kryzysach, które pojawią się na ich drodze kapłańskiej? Swoje pierwsze kryzysy klerycy najczęściej przeżywają już w seminarium. Staramy się o problemach, kryzysach i wątpliwościach mówić, dać im narzędzia pozwalające sobie z nimi radzić. Czas, kiedy na początku III roku roku dostają sutannę i z zewnątrz zaczynają być postrzegani jako księża, zmusza do tego, żeby się skonfrontować z przyszłością oraz decyzją, czy rzeczywiście tego chcą i są na to gotowi. Powiedział ksiądz, że seminarium to nie jest zamknięta bańka. Pewien element izolacji jest wskazany, szczególnie na początku? Tak, dlatego według zreformowanych wytycznych co do formacji seminaryjnej w Polsce pierwszy rok, tzw. przygotowawczy ma przebiegać w większej izolacji. To niezmienna tradycja Kościoła, ale też innych wielkich tradycji duchowych i filozoficznych. Czas oderwania się od spraw bieżących jest wskazany. Rytm życia seminaryjnego w dużej mierze regulowany jest przez życie akademickie, są egzaminy, zaliczenia, prace dyplomowe. Dlatego staramy się, żeby ten pierwszy rok był czasem większej refleksji. Pojawia się natomiast wyzwanie w postaci urządzeń cyfrowych i mediów społecznościowych, bo klerycy nie są inni od reszty dzisiejszej młodzieży. I naprawdę nie korzystają z telefonów, komunikatorów czy mediów społecznościowych? Nie chodzi o to, żeby zakazać, tylko wychować do rozsądnego używania. Za wielki sukces uznaję, że w czasie kiedy jestem rektorem, nie zdarzyło się, żeby cokolwiek w kaplicy zadzwoniło. Poza jednym, uzasadnionym przypadkiem, bo to był dyżurny telefon seminarium i miał prawo zadzwonić. Widzę więc, że klerycy potrafią się odłączyć na czas modlitwy. Ale jest to taka rzeczywistość, której nie jesteśmy w stanie w pełni skontrolować. Formacja seminaryjna jest dostosowana do współczesnego świata i zachodzących w nim zmian? Te zmiany zachodzą bardzo szybko, z drugiej strony Kościół naucza prawd niezmiennych. Podstawowe sprawy są tak samo ważne dziś, jak były w XVI wieku, kiedy powstawały seminaria. Możemy przy okazji powiedzieć, że w perspektywie historii Kościoła seminaria są stosunkowo młode. Widać dziś też, że biskupi starają się dobierać przełożonych spośród księży niekoniecznie bardzo dojrzałych wiekiem, mając najwyraźniej nadzieję, że ich osobowość będzie gwarantowała kontakt ze współczesnością. Rektor może odmówić przyjęcia kandydata do seminarium? Może i czasami to robi. Wrócę do tego, o czym już mówiliśmy, czyli do dojrzałości. Jeśli widać dużą niedojrzałość, poważne problemy fizyczne czy psychiczne, można odmówić przyjęcia kandydata. Idealnie byłoby, gdyby kandydaci mieli za sobą czas żywego kontaktu ze wspólnotą Kościoła - parafiami, ruchami religijnymi. Nie bez powodu prosimy o opinie proboszczów. Czuję się bezpieczniej, kiedy przychodzi kandydat z listem od proboszcza, który potwierdza, że zna go od dzieciństwa, potwierdza udzielanie się we wspólnocie młodzieżowej, służbę ministrancką albo przynajmniej coniedzielną obecność w kościele. Kiedy młody człowiek przychodzi "z ulicy", pojawia się pytanie, czy jest na to gotowy i jaka jest jego wiara. Zdarza się, że ktoś myli powołanie z nawróceniem. Był daleko od Boga i Kościoła, a potem przeżywa nawrócenie tak mocno, że od razu chce wstąpić do seminarium czy zakonu. Czasem bywają z tego dobre powołania, ale trzeba być ostrożnym i powoli to weryfikować. Spotkał się ksiądz rektor z sytuacją, że ktoś chciał wstąpić do seminarium, a powołania nie miał? Kandydat ma poczucie powołania, ale potrzebna jest też ocena ze strony Kościoła. I tu wracamy do tematu, dlaczego kleryk rezygnuje. O tym niewłaściwym rozeznaniu i myleniu powołania z nawróceniem powiedzieliśmy. Co z sytuacjami, kiedy kandydat jest świadomy, że powołania nie ma? Czy to się zdarza? Wtedy istnieją dwie drogi: albo się zniechęci, albo w seminarium to powołanie odkryje. Co prawda to historia sprzed 100 lat, ale jest wspaniałym przykładem. Mam na myśli wybitnego filozofia o. Innocentego Marię Bocheńskiego, który wstąpił do seminarium w Poznaniu jako człowiek niewierzący. Uznał, że Kościół to instytucja, z którą warto się związać. Nawrócił się pod wpływem rekolekcji w seminarium i postanowił zostać zakonnikiem, dominikaninem. A więc takie historie też są możliwe. W seminarium jest miejsce dla indywidualistów i ludzi z pasją? Tak. W diecezji toruńskiej większość księży pracuje na placówkach jednoosobowych, mamy chyba większy problem z wychowywaniem kleryków i księży do pracy wspólnotowej. Indywidualistami są w jakimś sensie prawie wszyscy. A jeśli chodzi o pasje? Seminarium ich nie zdusza? To zależy na ile są kompatybilne już nawet nie z seminarium, ale z kapłaństwem. Jeśli to godziwe pasje i nie ma problemów organizacyjnych, da się je realizować. Mieliśmy kleryka, który brał udział w maratonach i po prostu wstawał trochę wcześniej, żeby pobiegać. To nie są czasy, kiedy było trzystu kleryków i ścisła dyscyplina wewnętrzna była niezbędna dla sprawnego działania seminarium. Mała liczba kleryków pozwala na bardziej indywidualne do nich podejście. Przed nami jest doświadczenie Kościoła, w którym brakuje księży? Przede wszystkim musimy zwrócić uwagę na mniejszą liczbę wiernych oraz ruchy demograficzne między wsią a miastami. Stąd też reakcja Kościoła w postaci łączenia parafii. Jeśli chodzi o obsadzenie tych parafii, które istnieją teraz, to w większości diecezji chyba niedługo zaczną się kłopoty. Ale podkreślam, że brakuje nam nie tyle księży, ile wierzących, praktykujących, zaangażowanych w życie Kościoła katolików.