Reforma ta niosłaby za sobą istotne konsekwencje. Izba Gmin jak do tej pory sterowała brytyjską polityką i miała prawo sprzeciwu wobec Izby Lordów, postrzeganej, notabene, przez wielu Brytyjczyków jako anachronizm. Pozycja Izby Lordów mógłby jednak wzrosnąć, jeśli ta stałaby się ciałem, którego członkowie wyłaniani są w wyborach powszechnych. Istnieją obawy, że mogłaby konkurować z Izbą Gmin pod względem znaczenia. Tony Blair, który po dziesięciu latach pełnienia stanowiska premiera ma ustąpić w lipcu na rzecz dotychczasowego kanclerza skarbu Gordona Browna, rozpoczął proces reformowania Izby Lordów wkrótce po objęciu władzy. Blair wyrzucił z niej 90 procent, czyli ponad sześciuset, parów posiadających dziedziczne prawo do zasiadania w Izbie Lordów, którzy dominowali w Izbie. Pozostawił, symbolicznie, kilku arystokratów uzupełniając Izbę Lordów członkami mianowanymi. Według projektu reformy, 80 procent Lordów ma być wybieranych do wyższej izby parlamentu. Ustawodawcy głosowali za wyeliminowaniem pozostałych parów dziedzicznych, którzy są członkami Izby z racji jedynie swego arystokratycznego urodzenia. Wynik głosowania nie jest jednak wiążący. To rząd Tony'ego Blaira musi teraz podjąć ostateczną decyzję. Pięćsetletnia Izba Lordów będzie debatowała nad propozycją reform. Prawdopodobnie jednak sprzeciwi się tak daleko idącym reformom.