Zdanie Holendrów jest szczególnie ważne, bo kraj ten - podobnie jak Francja - to jeden z założycieli Unii Europejskiej, który do niedawna należał do europejskich prymusów. Ostatnio jednak Holendrzy zaczynają tracić swój unijny entuzjazm i dzisiejsze referendum zapewne to potwierdzi. Ostatnie sondaże wskazują bowiem, że przeciwników eurokonstytucji jest tam około 60 procent. Referendum to nie koniec Jednak o ile we Francji wyniki niedzielnego głosowania są ostateczne, o tyle w Holandii referendum - pierwsze w historii tamtejszej demokracji parlamentarnej - nie ma mocy wiążącej, a jest jedynie swoistym sondażem nastrojów społecznych, które mają ułatwić parlamentowi podjęcie konkretnej decyzji politycznej. Holenderski rząd i większość partii politycznych popiera konstytucję, jednak politycy deklarowali, że jeśli frekwencja będzie odpowiednio wysoka, wezmą pod uwagę spodziewany negatywny wynik dzisiejszego referendum. Rządząca partia premiera Jana Petera Balkenende, którego rząd coraz gorzej wypada w rankingach, złożyła wczoraj deklarację, że zaakceptuje wynik głosowania jako ostateczny, jeśli w referendum weźmie udział przynajmniej 30 procent uprawnionych i 55 procent z nich wypowie się przeciwko przyjęciu konstytucji. Liczba przeciwników eurokonstytucji w Holandii wzrosła po tym, jak w niedzielę odrzucili ją Francuzi i wynosi - według opublikowanych wczoraj wyników sondażu wyspecjalizowanej firmy Interview/NSS - 60 procent uprawnionych do głosowania. Jednak w tym samym sondażu aż 96 procent ankietowanych twierdziło, że na ich decyzję w żaden sposób nie wpłynął wynik niedzielnego głosowania we Francji. Niemal we wszystkich sondażach liczba niezdecydowanych holenderskich wyborców waha się w granicach 10-12 procent. Za przyjęciem traktatu głos chce oddać jedynie - według różnych badań - od 25 do 44 procent ankietowanych. Czego się boją Holendrzy? Holenderscy przeciwnicy konstytucji uzasadniają swą niechęć obawą przed silnym wpływem dużych krajów UE i tym, że integracja może dokonać się kosztem niepodległości Holandii. Ich obóz skupia liberałów o różnej orientacji, ale jednakowo zaniepokojonych, że wzmocnienie roli decyzyjnej Unii może doprowadzić do erozji holenderskich społecznych "zdobyczy", takich jak tolerancja dla eutanazji i marihuany. Radykałowie z tego sojuszu boją się także utraty przez Holandię kontroli nad polityką imigracyjną. Podłożem sceptycyzmu znacznej części elektoratu są kwestie finansowe. Zwolennicy odrzucenia konstytucji wskazują, że Holandia jest największym płatnikiem netto do budżetu UE w przeliczeniu na jednego mieszkańca, a zastosowany przy wprowadzeniu unii walutowej kurs euro wobec guldena faktycznie zaniżył wartość waluty narodowej. I co z tą Unią? Wciąż nie wiadomo, jakie będą losy eurokonstytucji, jeśli po Francji także Holandia powie jej "nie". Francuskie "non" pokazało bowiem, że Europa nie ma planu "B". Jedyna rzecz, jaką przewidzieli przywódcy państw UE w specjalnej deklaracji dołączonej do traktatu, to zorganizowanie specjalnego szczytu w sytuacji gdyby okazało się, że przynajmniej 20 krajów UE ratyfikowało konstytucję, a jeden lub pięć - nie. Na najbliższym szczycie europejskim 16 i 17 czerwca przywódcy państw UE będą więc musieli zdecydować, co dalej: czy proces ratyfikacji konstytucji we wszystkich krajach będzie kontynuowany, czy zostanie wstrzymany. Dużo zależeć będzie od postawy premiera Tony'ego Blaira, który będzie musiał zdecydować, czy podejmie ryzyko przeprowadzenia referendum w Wielkiej Brytanii. Zdaniem analityków, złudne są natomiast argumenty, że w razie fiaska konstytucji udałoby się wynegocjować jej nową, lepszą wersję. Konstytucja jest bowiem kompromisem między 25 państwami. "Lepsza" dla francuskich wyborców musiałaby być bardziej socjalna, tymczasem dla Brytyjczyków już teraz jest za mało liberalna.