Zbigniew Wassermann: - Jego punktem wyjścia wydaje się raczej... brak koncepcji po stronie PO. Premier do chwili obecnej jej nie przestawił, mimo wezwań z naszej strony. Może ją oczywiście modyfikować, ale powinien ją pokazać, aby udowodnić, że panuje nad sytuacją, że służbami skutecznie zarządza. Dowiedzieliśmy się tylko, że... się nie dowiemy. Powołuje się za to osoby niekompetentne, bazuje na kolegium do spraw służb specjalnych, które pozostaje strukturą nieruchawą, bo liczącą kilkanaście osób i zbierającą się rzadko - w założeniu pozostającą ciałem doradczym, a nie decyzyjnym. W rozchwianej sytuacji - bo zmiany nie dotyczyły przecież tylko szefów - powrócili do służb ludzie, kojarzeni z inwigilacją prawicy z początku lat 90 oraz z późniejszą kolaboracją z SLD, usłużnością wobec postkomunistów, przeprowadzających masowe czystki kadrowe. Jako pretekst za rządów Leszka Millera posłużyła zmiana szyldu z UOP na ABW . - Z samego UOP zwolniono wtedy 500 osób, nie patrząc na ich osiągnięcia, choćby w zwalczaniu przemytu narkotyków.. Ma Pan na myśli wyrzuconego wtedy Marka Wachnika, legitymującego się rzeczywistymi sukcesami operacyjnymi - jego podwładni zatrzymali duży przemyt kokainy?. - Teraz - co symboliczne - ponownie zwolniono go z ABW. Wracają za to ludzie bez podobnych osiągnięć i kojarzący się z gorszymi czasami. Powraca również koncepcja superresortu. Jej inicjatorom chodzi o to, żeby ABW, a być może również i inne służby włączyć do MSWiA. To niebezpieczne, gdyż powstałby niekontrolowany moloch. Inna przecież jest istota służb, inna policji. Inaczej łapie się złodzieja, inaczej szpiega. Przy podporządkowaniu służb MSWiA, ich superszefem stanie się faktycznie szef ABW - największej służby specjalnej, i tak najsilniejszej, bo mającej uprawnienia kontrolne i wydającej certyfikaty. Dziś już ABW ma przewagę, bo może sprawdzać pozostałe służby i z tego prawa ochoczo korzysta - co widać w relacjach z CBA. Na razie ABW jest jednak poza MSWiA, podlega premierowi, którego reprezentuje sekretarz stanu w kancelarii. - Sekretarz do spraw bezpieczeństwa pozostaje figurantem, bo nie ma kompetencji, co zaczyna być niebezpieczne. Jeśli z ABW wyciekają materiały takie, jak postanowienie o przyznaniu nagrody okolicznościowej - to wiadomo przecież, że taki dokument istnieje w jednym egzemplarzu, w teczce szefa, żaden funkcjonariusz nie zaryzykuje wyniesienia go. Mamy do czynienia z przeciekiem sterowanym, za przyzwoleniem szefów. Ujawniać za to powinno się oświadczenia majątkowe. Prezydent musi być tą sytuacją zaniepokojony, ponieważ odpowiada konstytucyjnie za bezpieczeństwo państwa. Stąd wystosowane przez niego pytania. Nie musi prosić o informacje. Ustawa nakazuje szefom służb, żeby prezydenta powiadamiali w pierwszej kolejności. Ci jednak nie informują, bo nie maja o czym, brak czytelnej koncepcji ustawienia służb. Przygotowana dla mnie ekspertyza prof, Krystyny Pawłowicz z wydziału prawa UW potwierdziła, że premier poprzez brak odpowiedzi w rażący sposób naruszył prawo. Próbował prezydenta ośmieszyć w oczach opinii publicznej, co ma destrukcyjny wpływ na cały aparat państwowy. Wyobraża Pan sobie zgodną współpracę i szczerą wymianę informacji między szefem ABW Bondarykiem i szefem CBA Kamińskim, chociaż obaj przed 20 laty byli bohaterami antykomunistycznego Niezależnego Zrzeszenia Studentów? - Recepta na zgodną współpracę szefów służb - niezależnie od tego, kto te funkcje pełni - pozostaje prosta. To mocny koordynator służb specjalnych, który przejmie depozyt wiedzy, jaką służby dysponują. Dziś jedna służba decyduje, czy da informacje, czy nie da. Mocny koordynator sam będzie te informacje rozdzielał i odbierze służbom instrument do wzajemnej rywalizacji. Sprawne zarządzanie nimi stanowi niezawodną receptę na obecne problemy.