Dodatkową okolicznością zachęcającą do spaceru między regałami był fakt opublikowania pierwszej encykliki Benedykta XVI. Podejrzewałem, że jeśli nawet znajdę jakieś jej polskie wydanie, to cena, uwzględniająca - jak to nazwał jeden z publicystów "podatek za słowo Boże" - będzie znacznie wyższa niż w wydaniach encyklik i książek Jana Pawła II. Nic jednak mylnego - okazuje się, że nie jedno, ale kilka wydawnictw ruszyło z drukiem najnowszej encykliki, zaś kilkanaście złotych, jakie trzeba zapłacić za przyjemność lektury myśli Papieża, wcale nie odbiega od innych tego typu publikacji. Watykan, a raczej jego oficjalne wydawnictwo, szybko też wyjaśnił, że dziennikarz, który na łamach wpływowej "La Stampy" całą historię nagłośnił, mówiąc delikatnie mija się z faktami. Po pierwsze, decyzja Watykanu jedynie przypomniała zasady, jakimi kieruje się Libreria Editrice Vaticana (to jego oficjalne wydawnictwo) już od 1978 r.. Po drugie - byłoby rzeczą dziwną, gdyby akurat Watykan zawiesił stosowanie praw autorskich, umożliwiając drukowanie papieskich książek i dokumentów (a takimi są m.in. przemówienia i katechezy) każdemu i bez żadnej kontroli. Wreszcie, po trzecie, tak się akurat składa, że nikt takich publikacji nie rozpowszechnia jedynie "na chwałę Bożą", a nawet sporadyczne wizyty w księgarniach i rzut oka na witryny salonów prasowych dowodzą, że dla niejednego wydawcy papież (niezależnie który) i jego dzieła to znakomity interes, choć obawiam się, że nie każda ze stron owego układu (autor - wydawca) o tym ma szansę się przekonać. Podobnie zresztą okazało się w przypadku znanego włoskiego watykanisty Marco Tosattiego, który na łamach dziennika "La Stampa" ujawnił, że Watykan domaga się od innych domów wydawniczych opłat za przedruk papieskich przemówień, rozważań towarzyszących modlitwie Anioł Pański oraz katechez z audiencji generalnych. Jako przykład owej zachłanności Watykanu i zarazem pierwszą ofiarę podał siebie. Według historii opisanej w artykule za "trzydzieści wierszy z przemówienia wygłoszonego przez Josepha Ratzingera na konklawe i podczas koronacji" (nota bene akurat tego zwyczaju od Jana Pawła I się nie praktykuje) watykańskie wydawnictwo zażyczyło sobie 15 tys. euro! Szybko jednak okazało się, że nie chodziło o "30 wierszy", ale 124 strony przemówień dołączonych jako drugi tom do publikacji Tosattiego, a zwyczajowe 3-5 procent od sprzedanego egzemplarza książki (sprzedawanej za niecałe 10 euro) to wcale nie wygórowana suma. Każdy się zgodzi, że dostępność dzieł i dokumentów papieży powinna być jak najszersza i z pewnością ich niska cena likwiduje potencjalne finansowe bariery, natomiast inną sprawą pozostaje konieczność przynajmniej śledzenia, co i gdzie się ukazuje. Jak widać, pierwsza encyklika Benedykta XVI opublikowana już po przypomnieniu tych zasad trafiła także pod przysłowiowe polskie strzechy. Podobnie jest z jej wydaniami w innych językach oraz książkami pisanymi przez obecnego Papieża jeszcze kiedy był profesorem, a potem kardynałem. Podobnie rzecz ma się także ze zbiorami poezji Karola Wojtyły. Problem z pierwszej strony także polskiej prasy okazał się zwykłą dziennikarską kaczką i tanią sensacją. Ja zaś, czytając "historie zdarzenia", przypomniałem sobie anegdotę o Radiu Erewań, które podało, że w Moskwie rozdają samochody. Wkrótce okazało się, że to nie do końca prawda - po pierwsze nie w Moskwie, tyko w Leningradzie, po drugie nie samochody, tylko rowery, a po trzecie nie rozdają, tylko kradną. Podobnie jest trochę z sensacją wykreowaną przez Tosattiego, który akurat wysłuchał audycji Radia Erewań, po włosku. Ks. Kazimierz Sowa