Przy okazji - może da to do myślenia tym komentatorom, którzy z uporem oskarżają mnie o rusofobię. Jakoś tak się składa, że do Rosji lubię jeździć, z Rosjanami się nie najgorzej dogaduję. A, że mi się nie podoba polityka tandemu Putin-Miedwiediew, to jeszcze nie jest rusofobia. Swoją drogą w rosyjskiej telewizji miałem okazję ze dwa razy wysłuchać pierwszego posłania prezydenta Miedwiediewa. Po powrocie do Polski przejrzałem komentarze, które skupiły się na zapowiedzi instalacji rakiet "Iskander" w Kalingradzie i na powtarzaniu tezy gazety "Wiedomosti", że wystąpienie Miedwiediewa przed Zgromadzeniem Federalnym to zapowiedź jego rychłego ustąpienia na rzecz Putina. Hmm? Może, ale jeśli ktoś oglądał transmisję, to powinien zwrócić uwagę na przebitki pokazujące ewidentne niezadowolenie Władimira Putina demonstrowane podczas mowy prezydenta. Ja raczej bym interpretował wystąpienia Miedwiediewa jako próbę wybicia się na niezależność. Logika polityki skazuje zresztą obu panów na konflikt. I jeżeli do niego rzeczywiście dojdzie, to może być ciekawie. Wszystko wskazuje na to, że Dmitrij Miedwiediew buduje dla siebie oparcie polityczne w armii, traktując wojsko jako przeciwwagę dla dyspozycyjnych wobec premiera służb specjalnych. Ale do tematu warto będzie wrócić po kontrprzemówieniu, jakie wygłosić ma Putin podczas zjazdu partii "Jedna Rosja" za niespełna dwa tygodnie. W każdym razie mowa prezydenta w rosyjskich mediach skutecznie przyćmiła wybór Baracka Obamy na prezydenta USA. Rosjanie - w gruncie rzeczy słusznie - stwierdzają, że wszystko jedno, kto został prezydentem, polityka amerykańska i tak będzie skierowana przeciwko Rosji. A już w Jakucku sprawa wyborów amerykańskich jest tak odległa, że właściwie nikt nie miał ochoty ich komentować. Dużo bardziej obchodzi ich kryzys gospodarczy i polityka energetyczna. Czemu trudno się dziwić, obserwując jak na początku listopada słupek termometru spada grubo poniżej minus 20 stopni. A w sprawach polskich zarówno na Syberii jak w Moskwie padało zasadniczo jedno pytanie: "dlaczego szykujecie się, żeby nas zaatakować". Kiedy usłyszałem to pytanie od ludzi Polsce życzliwych i kiedy po raz dziesiąty musiałem powtarzać, że tarcza antyrakietowa służy wyłącznie obronie a nie atakowi, doszedłem do wniosku, że powinniśmy spory wysiłek propagandowy poświęcić na tłumaczenie Rosjanom, o co w sprawie tarczy chodzi. I to nie politykom, bo ci wykorzystują tę kwestę do budowania psychozy zagrożenia, ale normalnym ludziom. Pytanie, jak do nich dotrzeć, powinno zajmować nasze władze. Te jednak zajmują się tak zwanym "robieniem wiochy". Przyznam, że wypowiedzi kancelistów pana prezydenta na temat jego rozmowy telefonicznej z amerykańskim prezydentem elektem zjeżyły mi włosy na głowie. Są bowiem dwie możliwości: albo Barack Obama nic nie powiedział na temat tarczy antyrakietowej, a urzędnicy zmyślili sobie jego wypowiedź, żeby ogłosić kolejny sukces w polityce zagranicznej, albo co gorsza Obama powiedział to, co zacytowano. Dlaczego co gorsza? Ano dlatego, że urzędnicy polskiego prezydenta zrobili wiele, by przekonać przyszłego szefa władz amerykańskich, iż Polska to sojusznik niewiarygodny. Dziki obyczaj lecenia na wyprzódki do kamer i opowiadania o przebiegu poufnych rozmów wprowadzili w okresie szorstkiej przyjaźni panowie Kwaśniewski i Miller. Mało kto pamięta, że ogłaszanie przez obu panów, jak to będą godzili ze sobą polityków ukraińskich doprowadziło do fiaska ukraińskiego okrągłego stołu. Ale teraz jest jeszcze gorzej. Radek Sikorski powinien się przemalować na czerwono, przykleić na głowie niebieskiego koguta, a na czole napisać "straż pożarna". Bo po kolejnych wyskokach kancelistów prezydenta i premiera, MSZ się tłumaczy zarówno z wojen o samoloty do Brukseli, jak z poważnych kwestii politycznych. A sprawa tarczy jest śmiertelnie poważna. Za decyzję o jej instalacji zapłaciliśmy już cenę polityczną, choćby tę o której pisałem wyżej - czyli przekonania rosyjskich obywateli o wrogości Polski - a profity mamy uzyskać w przyszłości. Obawiam się, że amerykański prezydent elekt wychodząc poza swoje zwyczajowe kompetencje powiedział o tarczy to, co ogłosił min. Kownacki. A głupota ludzi, którzy ogłosili publicznie rzeczy mające pozostać poufnymi sprawi, iż przez najbliższe trzy miesiące Obama będzie atakowany i przekonywany, że tarcza jest szkodliwa bezsensowna itd. Jedna rzecz jest pewna. Amerykanie, kolejny już raz, otrzymali jasny komunikat, że uzgodnienie czegokolwiek z Polakami równa się ogłoszeniu tego uzgodnienia w stacjach telewizyjnych. Jerzy Marek Nowakowski