W 1977 roku Martin McGuire wraz z żoną Molly spełnili swoje marzenie i otworzyli irlandzki pub w samym sercu Florydy. On stał za barem, ona obsługiwała stoliki. Kiedy otrzymała swój pierwszy napiwek w wysokości jednego dolara, zapisała na banknocie datę i przykleiła go za barem jako amulet. Nie miała pojęcia, że tym samym zapoczątkowała rytuał, który stanie się znakiem rozpoznawczym jej lokalu. Już kilka dni później klienci, najwyraźniej chcąc przynieść państwu McGuire jeszcze więcej szczęścia, zaczęli przyczepiać pieniądze, gdzie tylko się dało. Po raz pierwszy o pubie zrobiło się głośno w 1999, kiedy to dziennikarze Chicago Tribune wpadli na pomysł materiału o lokalu upstrzonym dolarami. Właściciel baru opowiadał wtedy, że banknoty zakrywają cały sufit i prawie wszystkie ściany. - Każdego roku liczymy je co do jednego - zarzekał się pan McGuire. - Odprowadzamy podatek od tego, co doszło, bo traktujemy te pieniądze jako część naszego majątku. Bierzemy nawet czasem pożyczki pod ich zastaw, a banki traktują to bardzo poważnie. Wtedy, pod koniec lat 90., restaurator obliczył wartość swojej dekoracji na 175 tys. dolarów. Ale lata mijały, a banknotów pojawiało się coraz więcej i więcej. Do momentu, aż uzbierało się łącznie dwa miliony. Większość klientów powstrzymuje pokusę zerwania pieniędzy, okazując szacunek gospodarzom. Przez te wszystkie lata nie obyło się jednak bez przykrych incydentów. Właściciele kilkakrotnie zgłaszali kradzież na policję. Raz złodziejem okazał się nawet ich pracownik, który oderwał ze ściany 5 tys. dolarów. Nikt, kto wyszedł z fragmentem dekoracji z lokalu i próbował zapłacić banknotami w Pensacola, nie uszedł organom ścigania. Dlaczego? Państwo McGuire mają na to prosty sposób. Każdy pieniądz jest bowiem znaczony specjalnym markerem, który w świetle prawa stanu Floryda nie niszczy banknotu, ale jest zauważalny gołym okiem. Jeśli więc ktokolwiek w mieście zobaczy, że klient próbuje zapłacić znaczonymi pieniędzmi, natychmiast wzywa policję...