Reklama

PŚ w skokach. Adam Małysz dla Interii: U sędziów pewne noty trzeba sobie wypracować

- Trzeba przyznać, że Stefan Kraft skacze bardzo ładnie stylowo, ale akurat tutaj bym się bardziej zgodził z krytykami. To na pewno nie był skok na "19,5", ani nawet na "19". Podejście do telemarku, którym lądował, było robione na dwa razy - mówi w rozmowie z Interią Adam Małysz, dyrektor w Polskim Związku Narciarskim, komentując niedzielny, jednoseryjny konkurs na skoczni do lotów w Bad Mitterndorf i towarzyszące mu kontrowersje.

- Trzeba przyznać, że Stefan Kraft skacze bardzo ładnie stylowo, ale akurat tutaj bym się bardziej zgodził z krytykami. To na pewno nie był skok na "19,5", ani nawet na "19". Podejście do telemarku, którym lądował, było robione na dwa razy - mówi w rozmowie z Interią Adam Małysz, dyrektor w Polskim Związku Narciarskim, komentując niedzielny, jednoseryjny konkurs na skoczni do lotów w Bad Mitterndorf i towarzyszące mu kontrowersje.

Artur Gac, Interia: Jaka jest pana optyka na to dość kuriozalne, a na pewno dyskusyjne zakończenie niedzielnego konkursu PŚ na mamucim obiekcie w Bad Mitterndorf? Jury przerwało finałową serię po fatalnym skoku Kamila Stocha, gdy do końca pozostało już tylko trzech zawodników, po czym z powodu wiatru anulowano jej wyniki.

Adam Małysz, dyrektor w PZN: - Tam było już bardzo źle, a zaczęło się od skoków ostatniej dziesiątki. Wtedy wiatr zaczął dosyć mocno wiać z tyłu i mieliśmy takie przypadki, jak ten Kamila, że zawodnik już nie miał szans, żeby odlecieć. Niby dodano mu 16,6 pkt, ale w takich warunkach nie było szans, by tę rekompensatę przekuć na wysokie miejsce. Myślę, że organizatorzy troszkę się obawiali tego, co może wydarzyć się z najlepszą trójką, która pozostała na górze. Tym bardziej, że prowadził Austriak, więc różnie mogło się to skończyć. Myślę, że z jednej strony troszkę był to ukłon w stronę gospodarzy, a z drugiej strony chyba w miarę sensowna decyzja ze względu na to, że warunki wypaczałyby przebieg tego konkursu i końcowy wynik.

Reklama

Daje pan, z pewną dozą prawdopodobieństwa, do zrozumienia, że gdyby na prowadzeniu, czy nawet w najlepszej trójce, nie pozostawał Stefan Kraft, to być może decyzja jury byłaby inna?

- Może tak, ale to też jest takie trochę gdybanie. Fakt był bowiem taki, że warunki bardzo się pogorszyły i na pewno ciężko było w nich skakać. My też nie widzimy tego, co dzieje się na górze u Borka Sedlaka (wicedyrektor PŚ - przyp. red.), czy monitory pokazywały, że zaczęło mocno "kręcić", a może był bardzo mocny i stały wiatr z tyłu. My do wszystkiego nie mamy wglądu, ale od tego jest właśnie jury, które podjęło decyzję i trzeba się z nią pogodzić.

Jednak nie ukrywam, że na pewno było to dziwne, niemniej takie konkursy już się zdarzały, że kasowano serię, gdy na górze pozostawała tylko garstka zawodników. Niestety obecnie mamy taką zimę, że brakuje śniegu i mocno wieje. W zasadzie nie wiem, czy w tym sezonie było choć jedno miejsce, w którym naprawdę wszyscy mieli równe i stabilne warunki. Chyba najbardziej sprawiedliwe było Zakopane, a tak zawsze coś się działo.

W jednoseryjnym konkursie kontrowersję wzbudziły też wysokie noty, jakie za swój skok otrzymał Kraft. Po odrzuceniu skrajnych ocen, do ogólnej punktacji Austriaka wliczyły się dwie 19,5 i jedna 19. Fachowcy poddają w wątpliwość zasadność tak wysokich not akurat za niedzielny skok. A pan?

- Brzydko by to zabrzmiało, gdybym powiedział, że czasem faworyzowani są zawodnicy z danego kraju, gdzie konkursy się odbywają, jednak na pewno jakiś lekki wpływ to miało, że te noty były tak wysokie. Warto też zwrócić uwagę, że na tej skoczni wieża sędziowska jest bardzo dziwnie usytuowana, bo jest dosyć wysoko i przy bardzo dalekich skokach naprawdę bardzo trudno jest dostrzec, jak wykonany został telemark. Trudno rozstrzygnąć, czy był perfekt, a może czegoś w nim brakowało. Na przykład Dawid Kubacki, który dosyć mocno leci na prawą stronę, dostawał dużo gorsze noty choćby i z tego powodu, że jego skoki sędziowie widzą bardziej z góry i z boku. Z kolei ci zawodnicy, którzy lądują na środku lub bliżej lewej strony, są lepiej postrzegani przez sędziów. Niestety, ale zawsze na tym obiekcie tak było. Jedna sprawa to usytuowanie wieży, a po drugie ci zawodnicy, którzy skaczą dalej, zawsze byli lepiej oceniani, choćby dodatkowo za aktywność w locie. Teoretycznie ma być tak, że sędzia nie powinien uzależniać punktów od odległości, ale nie zdarzyło się, żeby ktoś po skoku na 80 metrów, bardzo ładnym stylowo i z idealnym telemarkiem, otrzymał notę "20". Po prostu wtedy stosuje się odejmowanie punktów za krótką aktywność w locie lub w ogóle jej brak. To pokazuje, że skoki nie zawsze są w pełni sprawiedliwe i wszyscy doskonale o tym wiedzą, że wiele elementów składa się na to, by wygrać. Jest jeszcze jedna, ciekawa kwestia.

Tak zwane notowania zawodnika u arbitrów?

- Dokładnie. Jest to zauważalne od dawien dawna, że u sędziów pewne noty trzeba sobie wypracować. Przede wszystkim nauczyć sędziego, że ty ładnie stylowo skaczesz i robisz poprawny telemark, a wtedy naprawdę, nawet jeśli popełnisz drobny błąd, to sędzia ma na uwadze, że ty zawsze wykonujesz to perfekcyjnie, ale to był tylko wypadek przy pracy. Przykładowo: za perfekcyjny skok masz notę 20, więc jeśli raz na długi czas coś leciutko zawalisz, sędzia odbiera ci pół punktu, a w porywach jeden.

To ten błąd sprawił, że Dawid Kubacki zaliczył potężną wpadkę!

Dobrze, że pan to mówi. Jednak uczciwie trzeba powiedzieć, że np. Dawid Kubacki też jest beneficjentem tego, że już sobie zapracował na opinię nienagannego "stylisty".

- Oczywiście, pełna zgoda. A popatrzymy na Piotrka Żyłę, który w sobotę, gdy wygrał, dostawał noty 19 i 19,5. To wcześniej mu się nie zdarzało. Jednak właśnie od jakiegoś czasu zaczął regularnie plasować się w pierwszej dziesiątce i pracuje na wyższe notowania. Na pewno ciężej mają zawodnicy nowi, którzy dopiero dochodzą do Pucharu Świata. Im, nawet po super skoku, rzadko się zdarza, by dostali notę 18,5 lub 19. To pokazuje, że mimo wszystko trzeba sobie zapracować na dobre oceny.

Kontynuując temat Kubackiego, który w niedzielę skończył konkurs na 32. miejscu, chyba można mówić o sporym zawodzie. Na finiszu sezonu wszyscy ostrzyliśmy sobie zęby na Kryształową Kulę, która była już na wyciągnięcie ręki, tymczasem teraz nasz mistrz świata mocno się od tego celu oddalił.

- Niestety, kurczę, taki jest ten sport. Myślę, że tutaj też ta cała presja mediów i ludzi na to, że Dawid będzie walczył o Kryształową Kulę, była troszkę za bardzo rozdmuchana. Na pewno wszyscy się napędzaliśmy, widząc to, że Dawid tak dobrze skakał, tylko że utrzymać dyspozycję na tak wysokim poziomie, jaki demonstrował w Turnieju Czterech Skoczni, jest bardzo ciężko. Tego dokonują tylko nieliczni, by tak długo pozostawać w świetnej formie. Z kolei Kraft teraz się rozpędza, skacze coraz lepiej, ale jego premiuje już bardzo duże doświadczenie. Przecież Austriak wie, jak się wygrywa "generalkę" w Pucharze Świata.

- Obecnie Stefan skacze bardzo stabilnie, z kolei Dawid w niedzielnym konkursie po prostu popełnił błąd. Warunków też nie miał fajnych, ale myślę, że przede wszystkim zaważył błąd przy wyjściu z progu i samo ułożenie się w powietrzu, co w ogólnym rozrachunku nie dało mu miejsca w "30". Pamiętajmy, że na skoczni mamuciej jest jeszcze gorzej, bo małe błędy mogą urastać do ogromnych rozmiarów, powodując bardzo dużą różnicę w odległościach. A teraz popatrzymy na Piotrka Żyłę, który w Willingen nie uzyskał kwalifikacji, po czym przyjeżdża na Kulm i wygrywa konkurs, a przecież wcale nie oddał w sobotnim konkursie jakichś nadzwyczajnych skoków.

Czas na podsumowania jeszcze przyjdzie, ale w kontekście tego, co pan mówi o dyspozycji naszych zawodników, powoli kończy się szalony i trudny do wytłumaczenia sezon w wykonaniu kadry. Wprawdzie można znaleźć bardzo optymistyczne statystyki, jak na przykład tę z liczbą zawodników wygrywających, które pokażą wyższość reprezentacji Michala Doleżala nad tą za kadencji Stefana Horngachera, jednak w tej chwili nie mamy powtarzalności. Momentami obserwujemy zupełnie nieracjonalne wahania formy. Do tego stopnia, że nie wiadomo, czego spodziewać się po zawodnikach z jednego weekendu na drugi.

- Jest coś takiego, że za Horngachera przykładowo mieliśmy jednego lidera, który cały czas walczył o Puchar Świata. A poza nim było kilku innych zawodników, którzy regularnie dobijali do czołówki i raz na jakiś czas wskakiwali na podium. Natomiast dzisiaj mamy Dawida, Piotrka i Kamila, którzy potrafią wygrywać, ale też "umieją" nie kwalifikować się do konkursu. De facto u każdego z nich trochę brakuje stabilności formy. Nie ma czegoś takiego, że jak już wejdziesz do "czuba", to trzymasz poziom i długo pozostajesz na topie. Dodam, że najbardziej stabilny z chłopaków mimo wszystko jest Kamil, bo cały czas kręci się w okolicach czołowej "20". A jak popatrzymy się na Piotrka, czy Dawida, to oni potrafią wygrać, a za chwilę brakuje ich w czołowej "30".

Totalny rollercoaster.

- Trochę tak. Nie ma tej stałej powtarzalności, by cały czas utrzymywać równy, wysoki poziom. Jednak, powtarzam, to jest bardzo trudne. Na światowym poziomie, w czołówce, tylko nieliczni potrafią przez cały sezon utrzymywać wysoką formę i nawet, gdy nie wygrywają, to pozostają w czołówce.

Rozmawiał Artur Gac

INTERIA.PL

Reklama

Reklama

Reklama

Strona główna INTERIA.PL

Polecamy