Podobno trudno dziś o prawdziwą przyjaźń. Taką pełną poświęceń i ciągłej obecności. Z pomocną dłonią i zawsze czekającym ramieniem, na którym można się wesprzeć i kubkiem herbaty o każdej porze dnia i nocy. Jak prawdziwa przyjaźń - to tak właśnie powinna wyglądać. Zawsze i wszędzie. Tylko, że ludzie - oprócz przyjaciół - mają swoje życie, problemy, obowiązki, które uniemożliwiają im pełnienie roli pełnoetatowego przyjaciela. Nie można jednak powiedzieć, że jeśli nie jesteś altruistą, zajmującym się innymi 24 godziny na dobę, to nie jesteś kimś godnym miana przyjaciela, dobrego człowieka. Problem przyjaźni i bliskich relacji między Polakami za granicą obrasta w legendy. Od tych najmniej przyjemnych: że Polak zawsze będzie na ciebie krzywo patrzył, że będzie zazdrościł, obmawiał i nie poda dłoni, kiedy mu się już powiedzie, po te milsze: że jesteśmy zdolni do bezinteresownej pomocy, gdy komuś dzieje się krzywda, że potrafimy się organizować w sytuacjach kryzysowych. Testy na przyjaźń, którym coraz częściej zostajemy poddawani - albo sami poddajemy znajomych, to właśnie sytuacje za granicą, kiedy dwoje lubiących się ludzi zaczyna łączyć zależność, coś więcej niż tylko zapewnienie o wzajemnej sympatii. Kiedy od kogoś zależy przyszłość znajomego na nowej ziemi obiecanej. Historia pierwsza - Sama zaproponowałam pomoc koleżance. Siedziałam na Wyspie już 3 lata, miałam dobrą pracę, którą sama znalazłam (a zaczynałam jak wszyscy - od sprzątania za najniższą stawkę). Znam język, potrafię sama zadbać o siebie. Mnie też kiedyś ktoś pomógł na samym początku. Kiedy rozmawiałam z koleżanką i mówiłam jej, jak tu jest - że potrzeba wytrwałości, pracowitości i odwagi - odpowiadała, że to właśnie coś dla niej. Przyjechała do mnie. Zaproponowałam jej mieszkanie u siebie, zanim czegoś nie znajdzie, pomogłam w załatwianiu papierów, podsuwałam oferty pracy. Prowadziłam ją ciągle za rękę i w pewnym momencie powiedziałam: dość. Pokłóciłyśmy się i ona wyprowadziła się do naszych wspólnych znajomych, opowiadając niestworzone rzeczy, jaka to ja jestem wredna. Przykro mi, bo starałam się jej pomóc, ale jeżeli ktoś decyduje się na przyjazd tutaj, to chyba znaczy, że wie, na co się decyduje, jest dorosły i odpowiedzialny - Ania, 29 lat, Londyn. Czy to właśnie jest tak, że oczekujemy od przyjaciół wiele - może zbyt wiele - w imię przyjaźni? To trudny krok: rozpocząć nowe życie w obcym kraju, kiedy wszystko wkoło jest nieznane. Fajnie, kiedy ma się obok bratnią duszę, która może być przewodnikiem na samym początku. Jednak nie zawsze mamy takie samo zdanie na temat tego, dokąd przewodnik może nas poprowadzić, a od którego momentu zaczynamy radzić sobie sami. Historia druga - Pojechałem do rodziny. Mój brat zaproponował mi pomoc - na początek. Jasno jednak powiedział, że pracy muszę szukać sam. On dał mi tylko adresy, gdzie mogę zacząć poszukiwania i kąt do spania na jakiś czas. Powiedział, że przed wyjazdem muszę bezwzględnie poprawić język, jeśli w ogóle chcę przyjechać. I że mam nastawić się na samodzielność - to było całkiem dla mnie oczywiste. On mieszka w małym dwupokojowym mieszkaniu ze swoją dziewczyną, więc starałem się też jak najszybciej znaleźć inne mieszkanie. Na początku był to oczywiście wspólny dom z innymi Polakami - potem już znalazłem sobie samodzielny pokój. Miałem plan, jak działać: praca, zmiana mieszkania. Oczywiście, często zwracałem się do brata o pomoc, ale w takich sprawach, w których tylko on mógł mi pomóc. Zależało mi na tym, żeby nie być dla niego takim dzieckiem, które trzeba trzymać za rączkę. On ze swojej strony starał się być pomocny - ale to nie była pomoc wymuszona. Niektórzy znajomi Polacy byli zdziwieni: dlaczego nie mieszkam u brata, dlaczego jestem zdany sam na siebie... Ale ja przyjechałem DO ANGLII, żeby tu ułożyć sobie życie, a nie DO BRATA, który ma mi to życie urządzić - Sebastian, 25 lat, Brighton. Nietrudno dziś - będąc na Wyspach - spotkać rodaka. Duże skupiska Polonii znajdują się w każdym większym mieście, a i na prowincji coraz częściej znajdziemy polskie rodziny. Coraz częściej też okazuje się, że ci ludzie, decydując się na przeprowadzkę do innego kraju razem z całą rodziną, starają się wtopić w brytyjskie społeczeństwo. I nie dlatego, że wstydzą się swojego pochodzenia, ale dlatego, że uważają to za naturalny kolejny krok po podjęciu decyzji, by w tym kraju zamieszkać. Mają znajomych nie tylko Polaków, w kręgu których mogliby się zamknąć i żyć w po prostu w swoim "siedemnastym województwie". Przyjaźnią się z Anglikami, Irlandczykami, Hindusami - dlatego, że akurat ich polubili. Kluczem do tworzenia koła znajomych nie jest pochodzenie, nacja, ale osobiste sympatie. Historia trzecia. Nie ostatnia. - Pracuję z trzema Polkami i paroma Czeszkami. To są znajome z pracy, ale prędzej znalazłam wspólny język z Czeszkami niż z rodaczkami. Po prostu - z kimś masz ochotę wypić kawę po pracy czy umówić się towarzysko, a ktoś pozostanie tylko "znajomym z pracy". To zależy od człowieka. Wyciągasz rękę do tego, z kim masz ochotę się przyjaźnić. Mieszkam w małej miejscowości, więc i Polaków jest tu mniej niż gdzieś indziej. Może dlatego, kiedy jedna z tych Polek z pracy była w poważnych kłopotach, razem ze znajomymi zmobilizowaliśmy się, by jej pomóc, na ile się tylko dało. Angażowaliśmy swój czas i kasę - bezinteresownie. Jednak myślę, że gdyby chodziło o Angielkę, Czeszkę - też każdy chciałby pomóc. Bo to przecież znajomy człowiek w potrzebie, bez względu na to, skąd pochodzi - Roma, 34 lata, Carnoustie. Często można spotkać się z opinią, że lepiej trzymać się z dala od rodaków. Nie pomogą, często zaszkodzą, wykorzystają i obmówią. Jak na wojnie - walcząc o życie, przetrwanie czy polepszenie swojego bytu - przestaje się zwracać uwagę na sentymenty. A może jest tak, że bez względu na to, gdzie się mieszka, żyje i pracuje, każdy człowiek ma swój charakter, swoje podejście do życia, które nie zawsze pokrywa się z podejściem innych? Relacje międzyludzkie zawsze są skomplikowane. Przecież różnimy się od siebie. W sytuacjach trudnych, podbramkowych - jak walka o byt - można przekonać się, jak ktoś reaguje, jakim jest człowiekiem. Jeśli w kraju uniknął takich momentów - to będąc na emigracji, sam może się zdziwić swojemu zachowaniu. To nie kwestia nacji - tylko charakteru. Nowe warunki i nowe problemy mogą sprawić, że człowiek, którego znamy z kraju i nazywamy przyjacielem, okazuje się całkiem inna osobą. Ważne - czy lepszą.CYTAT 1:" Fajnie, kiedy ma się obok bratnią duszę, która może być przewodnikiem na samym początku. Jednak nie zawsze mamy takie samo zdanie na temat tego, dokąd przewodnik może nas poprowadzić, a od którego momentu zaczynamy radzić sobie sami."CYTAT 2: "Relacje międzyludzkie zawsze są skomplikowane. Przecież różnimy się od siebie. W sytuacjach trudnych, podbramkowych - jak walka o byt - można przekonać się, jak ktoś reaguje, jakim jest człowiekiem."Majka Gordon