Główne korytarze przerzutu imigrantów prowadzą do Unii przez Europę Środkową, Wschodnią i Bałkany. Póki blok wschodni od bloku zachodniego oddzielały kilometry drutów kolczastych i pól minowych - przedostanie się na Zachód było nie lada wyczynem. Po upadku żelaznej kurtyny - wszystko się zmieniło. Wielki ruch na małych, niedoinwestowanych przejściach granicznych. Brak pieniędzy na sprzęt, chronicznie trapiący pograniczników i celników z Polski, Czech czy Węgier. Wreszcie powszechna korupcja spowodowana głównie niskimi płacami. To wszystko sprawia, że granice zachodnie Unii są dziurawe jak szwajcarski ser. Bruksela przyznaje jednak, że i Piętnastka nie jest bez winy. Układ o zniesieniu kontroli granicznych z Schengen ułatwił życie obywatelom Unii - ale także nielegalnym imigrantom i osobom zarabiającym na ich przerzucaniu przez granice. Zdaniem specjalistów przemytnicy ludzi najczęściej wybierają cztery trasy: statkiem z Albanii, Tunezji lub Maroka do Włoch, samolotem do Sarajewa, a dalej przez Chorwację i Słowenię do Włoch lub Austrii, ze Stambułu do Niemiec, gdzie jest bardzo duże skupisko Turków, lub zupełnie nową trasę - z Rosji przez granicę z Finlandią do Helsinek. Najczęściej korzystają z tych szlaków obywatele Afganistanu, Albanii, Bangladeszu, Chin, Iraku, a także Kurdowie. Ryzyko jest jednak ogromne. Z zeszłym roku na Adriatyku, w czasie próby nielegalnego przedostania się do Włoch - utonęło blisko 200 osób. Przed dwoma laty ledwie odratowano grupę 90 Rumunów, którzy niemal udusili się w ciężarówce również jadącej do Włoch. Nie zdołano natomiast uratować kilkudziesięciu mieszkańców Sri Lanki, których kierowca porzucił w szczelnie zamkniętej ciężarówce na granicy austriacko-węgierskiej, gdy zauważył że celnicy przeprowadzają w tym dniu szczegółowe kontrole. Niepokojące jest zwłaszcza to, że w ostatnich latach przemytem nielegalnych imigrantów zajęły się duże międzynarodowe gangi. Interpol ocenia, że niektóre z nich zarabiają na tym procederze co najmniej tyle samo, co na handlu narkotykami. Przerzucenie jednej osoby kosztuje kilka tysięcy dolarów. W dodatku po wpłaceniu pieniędzy imigranci całkowicie zdają się na łaskę lub niełaskę swoich "przewodników". Często "przerzut" kończy się po prostu w najbliższym lesie, gdzie przestraszonych, skrępowanych i wygłodniałych obcokrajowców porzuca się jak zbędny towar.