Zwycięstwo Baracka Obamy w wyborach na prezydenta USA oznacza koniec trwającej przez niemal trzy dekady rewolucji konserwatywnej. Gdy u wielu dawno już wyparowała wiara, że hegemonia prawicowych ideologii może kiedykolwiek się załamać, niemal dzień po dniu, obserwować mogliśmy symboliczny kres neoliberalizmu, a następnie neokonserwatyzmu. Najpierw gigantyczna interwencja państwa musiała ratować to, co nawyrabiały uwolnione od wszelkich regulacji rynki finansowe, a legendarny i nieomylny Alan Greenspan przyznawał się do pomyłki. A następnie wczoraj pożegnaliśmy także katastrofalną dla Ameryki i Świata epokę rządów neokonserwatystów. Dwie spektakularne kompromitacje dwóch ideologii prawicowych i dwóch postaci-symboli Alana Greenspana i George'a Busha, nie pozostaną bez wpływu na resztę świata. Moc przekonywania ostatecznie straciły idee naiwnej i przeciwskutecznej polityki siły w rozwiązywaniu konfliktów międzynarodowych. Odchodzą w niesławie zwolennicy narzucania wszystkim wartości reprezentowanych przez "moralną większość". Nawet inwestorzy giełdowi, którzy na całym świecie entuzjastycznie zareagowali na wynik amerykańskich wyborów, obawiają się polityki gospodarczej, która prowadzi do radykalnych różnic ekonomicznych w społeczeństwie i głębokich kryzysów. A przecież Obama długo nie dawał żądnych gwarancji, że rzeczywiście poważnie dąży do jakiejś zmiany. Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że Ameryka będzie po prostu kolejnym krajem obok Niemiec, Francji czy Polski, w którym ster rządów obejmie pozbawiony jakichkolwiek wyraźnych poglądów i zamiarów przywódca postpolityczny. Dużo w jego kampanii było pustej retoryki, drobiazgowego dbania o wizerunek i teflonowej gładkości. I być może taki Obama zostałby prezydentem Stanów Zjednoczonych i satysfakcjonował siebie i nas samym faktem, że nie jest znienawidzonym Bushem. Obama mógł być amerykańską wersją Ségolene Royal albo Donaldem Tuskiem. To dopiero gigantyczny kryzys finansowy i upadek wiary w dobroczynne skutki absolutyzacji wolnego rynku, ośmieliły kandydata Demokratów do otwartego opowiedzenia się za polityką spójności społecznej, reformą systemu ochrony zdrowia, polityką nie prokorporacyjną, ale prospołeczną. Jeśli nawet Obama jest koniunkturalistą, to szczęśliwie nastała dobra koniunktura dla wolności i równości na świecie. Sławomir Sierakowski