Z tych powodów Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji stała się ważnym punktem na politycznej mapie Polski - jest bowiem dawcą koncesji, czyli dobra rzadkiego, które pozwala oddziaływać na ludzkie poglądy. Ponieważ telewizja publiczna przestaje być monopolistą, gdy chodzi o medialny rząd dusz, władza polityczna postanowiła - jak sądzę - zbudować cały świat mediów elektronicznych na obraz swoich potrzeb, i mówiąc wprost - podporządkować sobie, na ile się da, ową "czwarta władzę". Szczególnie to widać, gdy przyjrzymy się pracom nad projektem nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji. Tak w praktyce obecnej jak i w przygotowywanym projekcie KRRiT uzurpuje sobie pełnię władzy nad nadawcami. KRRiT nie raz już wykazywała, iż uważa, że nie podlega przepisom kodeksu postępowania administracyjnego, a także przypisuje sobie uprawnienia wobec nadawców, które ograniczają ich samodzielność - programową, organizacyjną i kapitałową. W sprawie Radia RMF Naczelny Sąd Administracyjny zakwestionował takie postępowanie Krajowej Rady. NSA wykluczył tym samym regułę dowolności interpretacyjnej, która Rada od dawna stosuje. W kwestii rozszczepiania programu Radia RMF każde rozstrzygniecie merytoryczne jest jeszcze możliwe, bowiem czeka je jeszcze, o ile mi wiadomo, ponowne rozpatrzenie sprawy przez Krajową Radę. Jest to niewątpliwie jedna z wygranych bitew w naszej polskiej wojnie o media. Do końca wojny jednak jeszcze daleko i jak się przyglądam temu, co się w tej materii dzieje, trudno mi być optymistą. Podzielam przytoczony w prasie pogląd sędziego Kisielewicza, że sąd nie podziela sposobu wykonywania przez KRRiT jej podstawowej misji, którą jest zapewnienie pluralizmu mediów i samodzielności nadawców. Chyba iż zastosować tu maksymę Orwella, iż najlepszym sposobem zapewnienia wolności jest jej ograniczenie. Michał Kulesza jest profesorem WSB-NLU w Nowym Sączu oraz Uniwersytetu Warszawskiego