Hiszpania zbliży się teraz do Francji i Niemiec; powróci do Europy - jak mówią socjaliści. Z ich wypowiedzi wynika, że najważniejszymi partnerami Madrytu będą teraz kraje Ameryki Południowej, basenu Morza Śródziemnego i Unii. Waszyngton straci w Europie ważny przyczółek. Administracja amerykańska robi dobrą minę do złej gry. Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że wynik hiszpańskich wyborów i gorliwość, z jaką premier-elekt zapowiada realizację wyborczych obietnic, wywołała w USA sporą konsternację. Komentarze mediów sprzyjających Bushowi są jednoznaczne - wynik wyborów daje terroryzmowi zielone światło. "The Washington Post" pisze z kolei, cytując anonimowego urzędnika Białego Domu, że administracja musi teraz jasno uświadomić światu, że nie ma miejsca na coś takiego jak indywidualne układy pokojowe z terroryzmem. Prezydent Bush nie wypowiadał się publicznie w tej sprawie, zadzwonił jednak z gratulacjami do premiera-elekta Zapatero. Z pewną ulgą przyjęto w Stanach Zjednoczonych deklarację Warszawy i Rzymu potwierdzające niezmienne stanowisko w sprawie Iraku. Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że prezydentowi przybyło przed wyborami nowe poważne zmartwienie, którego - co gorsza - w ogóle się nie spodziewał. Polska z kolei powinna wyciągnąć z sojuszu z Hiszpanią nauczkę, że nie należy stawiać wszystkiego na jedną kartę; że polityka to umiejętność zawierania licznych i nieraz skomplikowanych kompromisów, a nie tylko sprawa prestiżu czy honoru. Sprawa Nicei wprawdzie jest całkowicie przegrana, można jednak w zamian za naszą zgodę wytargować jakieś rozwiązanie, które będzie nam dawało mocną pozycję w przyszłej Unii. Zapatero także nie zrezygnuje z mocnej pozycji swojego kraju, trzeba będzie jednak szukać bardziej subtelnych rozwiązań niż alternatywy, którą daje nam hasło "Nicea albo śmierć".