Sugestia Mariusza Błaszczaka odnośnie tego, że przedstawiciele najmniejszych klubów parlamentarnych, czyli PSL i Nowoczesnej nie powinni mieć swoich przedstawicieli w Prezydium Sejmu, wywołała ostrą dyskusję. Polityk PiS argumentował, że jego ugrupowanie, które posiada samodzielną większość w izbie, musi mieć także przewagę w prezydium. - Dziś prezydium liczy 3 przedstawicieli koalicji i 3 opozycji, a głos przeważający ma Marszałek Sejmu. Chcemy zachować taką zasadę - przekonywał Błaszczak na antenie radiowej Jedynki. Prezydium Sejmu jest naczelnym organem kierującym pracami izby. W jego skład wchodzi Marszałek Sejmu i wicemarszałkowie. W dobiegającej końca kadencji Sejmu fotel marszałka przypadł Platformie Obywatelskiej, która miała najliczniejszą reprezentację na sali plenarnej. PO miała także swojego reprezentanta wśród wicemarszałków. Była nim Elżbieta Radziszewska. W prezydium Sejmu zasiadali także Marek Kuchciński z PiS, Eugeniusz Grzeszczak z PSL, Jerzy Wenderlich z SLD oraz Wanda Nowicka (pod koniec kadencji poseł niezrzeszona, wcześniej reprezentantka Twojego Ruchu). W ustępującej kadencji Sejmu większość w prezydium miała koalicja PO-PSL. - Zawsze było tak, że ci, którzy rządzili, mieli przewagę w prezydium. Ale też zawsze łatwiej było im tę przewagę uzyskać, dlatego, że to były rządy koalicyjne - przypomina prof. Marek Bankowicz. Nowoczesna liczy na konsensus Posłowie Nowoczesnej mają nadzieję, że PiS poprzestanie na spekulacjach i dla przedstawiciela ich partii jednak znajdzie się miejsce w nowym prezydium. - Bardzo dobrym obyczajem jest to, że w Prezydium Sejmu są przedstawiciele klubów. W związku z tym zakładamy, że zwycięskie ugrupowanie ten obyczaj utrzyma i przynajmniej zdecydowana większość klubów będzie miało reprezentanta w prezydium - komentuje w rozmowie z Interią Adam Szłapka, poseł i sekretarz generalny Nowoczesnej. - Parlament jest po to, żeby dyskutować i dochodzić do kompromisu. Zakładam, że obyczaj zostanie zachowany i będziemy w stanie dojść do kompromisu w tej sprawie - dodaje. Lider Nowoczesnej, Ryszard Petru już ogłosił, że kandydatką partii na stanowisko wicemarszałka jest Barbara Dolniak. Zaskoczenie i niepokój w PSL Słowa Błaszczaka wywołały większy niepokój wśród polityków Polskiego Stronnictwa Ludowego. - Jest to dla nas zaskakujące i dosyć niepokojące. Dobrym zwyczajem polskiego parlamentaryzmu i tradycji jest to, że każdy klub, i ten bardzo duży i ten bardzo mały, miał prawo do swojego przedstawiciela w prezydium, miał prawo do wskazania osoby wicemarszałka - ocenia Urszula Pasławska, wiceprezes i poseł PSL.Pasławska wiąże zasiadanie w Prezydium Sejmu ze sposobem prowadzenia dialogu i prac w Sejmie. - Chodzi o to, żeby każdy miał prawo wypowiedzieć się w danej sprawie, żeby każdy miał prawo do udziału w rzetelnej i uczciwej dyskusji - mówi Interii wiceprezes PSL. - Brak reprezentacji wszystkich klubów w prezydium jest też niepokojące z tego względu, że pokazuje w jaki sposób Prawo i Sprawiedliwość będzie chciało prowadzić debatę. PiS z jednej strony oferuje współpracę, bo przecież w parlamencie potrzebna jest zarówno koalicja jak i opozycja, która powinna być i konstruktywna i merytoryczna, ale zabranie w jakimś sensie też części głosu opozycji jest bardzo niepokojące, nazwałabym to może nawet pazernością - podkreśla Urszula Pasławska. "Stanowisko PiS ma uzasadnienie" Zdaniem prof. Marka Bankowicza, utrzymanie w nowej kadencji zasady, że każdy klub parlamentarny powinien mieć swojego reprezentanta w Prezydium Sejmu, może być trudne do podtrzymania. - Nowy Sejm jest bardziej spluralizowany w sensie politycznym niż poprzedni. Jest sporo klubów parlamentarnych i Prezydium byłoby bardzo rozbudowane. W tak skonstruowanym prezydium, obóz rządzący jest w znakomitej mniejszości, i to byłoby dosyć kuriozalne - ocenia w rozmowie z Interią politolog. Politologa nie dziwi, że PiS chce zagwarantować sobie większość w kierownictwie Sejmu. - Trudno, żeby ugrupowanie rządzące i to rządzące samodzielnie bez potrzeby szukania koalicjanta do tworzenia rządu w Prezydium Sejmu było w wielkiej mniejszości i żeby na tym forum natrafiało na opór i na opozycję przy swoich zamierzeniach. Stanowisko PiS-u ma pewne uzasadnienie. PiS życzy sobie tego, żeby w Prezydium Sejmu, będąc ugrupowaniem rządzącym miał też gestię decyzyjną, czyli personalną przewagę. Jest to politycznie uzasadnione i nie sposób tego zanegować, i pewne racje polityczne za tym stoją. - wyjaśnia prof. Bankowicz. Nasz rozmówca przypomina, że kluby PSL i Nowoczesnej mają niewielką reprezentację. - PSL minimalnie przekracza formalny warunek wymagany przy tworzeniu klubu, czyli 15 posłów, bo ma raptem o jednego więcej. Nowoczesna, która ma 28 posłów, też nie jest żadnym potentatem jak na standardy sejmowe - mówi. - Taka idealistycznie pojęta demokracja może prowadziłaby do wniosku, żeby wszystkim dać miejsca w prezydium, ale z drugiej strony Sejm jest organem politycznym i działa w trybie logiki politycznej i tutaj jednak przewagę we wszelkich gremiach parlamentarnych ma strona rządząca i to jest zbieżne z demokracją parlamentarną i jej regułami - tłumaczy w rozmowie z Interią profesor. Trudne położenie W ocenie prof. Bankowicza, PiS znalazł się w trudnym położeniu. - PiS pewnie jest rozdarty między tym, że założenia właśnie bardzo dosłownie pojętej demokracji tutaj powinny być jakoś praktykowane, a między wymogami konieczności politycznej, a one prowadzą PiS do wniosku, ze on musi zabezpieczyć dla siebie komfortową sytuację - mówi politolog. Rozwiązania kłopotliwej sytuacji, w której znalazło się PiS i pozostałe kluby parlamentarne, nie ułatwia charakter polskiej sceny politycznej. - Wyróżnia się ona wyższą konfliktowością a nie zmierzaniem do konsensusu. Na poziomie sejmowym różne decyzje nie są przyjmowane w toku uzgodnienia porozumienia tylko w rezultacie pewnego konfliktu i przeforsowywane przez większość parlamentarną - zaznacza ekspert. Prof. Bankowicz podkreśla, że Prawo i Sprawiedliwość nie może pozwolić sobie na oddanie Prezydium Sejmu w ręce opozycji, bo to przeszkodziłoby mu w rządzeniu. - Byłoby to niezgodne z logiką demokracji parlamentarnej, bo ten kto wybory wygrał i rządzi, podkreślam rządzi samodzielnie, ma prawo do realizowania swojej linii politycznej bez skrępowania. A podstawą do tego jest parlament, i tutaj jeżeli by obóz rządzący napotkał na bardzo poważne blokady, to tym samym miałby kłopot z realizacją swojej wizji politycznej, do której jest upełnomocniony przez wyborców - wyjaśnia ekspert.