Reklama

Polska XII wieku. Tam magia miesza się z rzeczywistością

Polska w XII wieku to miejsce, gdzie magia miesza się z rzeczywistością, pogańscy bogowie rządzą losami ludzi, a kościelni dostojnicy i możni rycerze gotowi są zaprzedać duszę diabłu, by choć na chwilę zyskać władzę. Małgorzata Saramonowicz prowokuje, niepokoi, ale przede wszystkim po raz kolejny dowodzi, że historia może być doskonałą kanwą dla sagi fantasy. Od lektury "Xiąg Nefasa" nie sposób się oderwać.

Władysław, Jaksa i Alba. Młody następca tronu, syn wielkiego rycerza i niewidoma kapłanka. Władysław rywalizuje z Jaksą, z czasem staje się bezwzględny i okrutny. Jaksa zaś nie chce być wojownikiem i w tajemnicy doskonali swoje magiczne umiejętności. Tymczasem magiczne moce Alby są coraz silniejsze. Może już wkrótce to ona stanie na czele pogańskiego buntu...

Nefas, tajemniczy sługa Krzywoustego, musi za wszelką cenę chronić wszystkich troje przed niebezpieczeństwem z zewnątrz i przed nimi samymi. Wiąże go złożona Trygławowi przysięga. Jeśli jej nie dotrzyma, tych troje młodych zginie. Nie chce jej złamać, bo wierzy, że dzięki pomocy mrocznego bóstwa uratuje z zaświatów jedyną kobietę, którą zdołał pokochać - szarowłosą Rangdę.

Reklama

FRAGMENTY KSIĄŻKI: 

W zaświatach

Ciemność. Nagła ciemność. I spadanie.

Z całej siły zacisnąłem powieki. Otworzyłem. Nic. Tylko czerń, nieprzenikniona, gęsta, dusząca. Wypełniająca moje oczy, gardło, płuca. Co się stało? Gdzie jestem? Czy to...? - myśli szamotały się w mojej głowie, zrywały, po chwili pojawiały się znowu. Mój umysł przelewał się ze stanu przytomności w sen. Budziłem się i zasypiałem, budziłem się, zasypiałem...

(...)

- Czyżby mi się udało? - zadrżałem na myśl, że oto dokonało się to, co od wielu dni pochłaniało wszelkie moje starania i napełniało serce wahaniem i grozą.

Uspokoiłem oddech i usiadłem, ostrożnie opierając się plecami o wilgotną ścianę. Musiałem zebrać myśli i uspokoić drżące ręce. Suchy pył przesypał mi się przez palce.

- Rangdo! Najdroższa! - zaskowytało me serce, które nie mogło już dłużej czekać. - Jestem tu! Idę po ciebie, idę!

(...)

Słaby i wyzuty z sił dotarłem pod Wiecznotrwały Dąb, starożytne drzewo, o którym wszyscy powiadali, że łączy Ziemię z Zaświatami. Ale ani mój lament, ani błagania nie otworzyły przede mną tajemnego przejścia do Nawii. Drzewo stało niewzruszone, milczące, potężne i nie zamierzało mi niczego ułatwiać. Na darmo modliłem się jeden dzień, drugi, trzeci.

- Otwórz! Wpuść mnie! - krzyczałem bez ustanku, wyciągając przed siebie święty klucz najpotężniejszego z bogów - Trygława. Klucz, który powierzyła mi Alba i który wedle jej słów miał przede mną rozewrzeć drogę w Zaświaty.

Jednakże nie rozwierał. Łkałem więc tylko z bezsilnej złości i pogrążałem się we wspomnieniach. Czułem dłonie Rangdy zanurzające się w mych włosach, widziałem jej gorejące oczy, ramiona zapraszające do miłowania, smakowałem jej usta spajające się w jedno z moimi ustami i błagałem niewzruszonego boga o pomoc:

- Poprowadź mnie do niej! Ulituj się!

Każdy dzień czuwania wypełniał mnie coraz większą tęsknotą, a zarazem coraz większym lękiem przed tym, co zamierzałem uczynić. Cóż bowiem czekać mnie będzie w podziemnej krainie? Co tam ujrzę? Zieloną równinę Nawii, po której przechadzać się będą dusze umarłych? A może ogród pełen ptaków, otoczony strumieniem? A jeśli nie? Jeśli trafię w miejsca, o których święty Piotr mówił, że są najstraszniejsze w całym piekle? Jakże zdzierżę przerażający widok wisielców powieszonych za języki, pod którymi będzie płonął wieczny ogień za to, że zbezcześcili ścieżkę prawości? Czy zdołam wytrzymać niewyobrażalny smród bijący z olbrzymiego dołu wypełnionego płonącymi nieczystościami i widok zanurzonych w nim po szyję grzeszników, co sprzeniewierzyli się sprawiedliwości, i niewiast wiszących za warkocze nad dołem, za to że skalały się występkiem cudzołóstwa? Czy umysł mój nie popadnie w obłęd, jeśli ujrzę to, o czym pisał Nikodem: dół wypełniony robactwem, w którym mordercy tkwić będą w wiecznej kaźni, oblepieni przez pożerające ich ciała insekty? 

Bitwa pod Głogowem - czyli alternatywna historia Polski

Wkrótce na tyle blisko podjechaliśmy pod Głogów, bym mógł sam ocenić walory obronne miasta. Oczom moim ukazał się krzepiący widok. Gród wznosił się na Ostrowie Tumskim, w miejscu sprzyjającym obronie. Położony był właściwie na wyspie od południa osłonięty wodami Odry, od północy starorzeczem zwanym Starą Odrą, a od wschodu ujściem Baryczy. Gdyby nie duszące kraj od wielu tygodni upały, przez które woda w rzekach opadła, miasto byłoby nie do zdobycia. Spojrzałem z troską w niebo. Niestety, nic nie zapowiadało deszczu.

- Sam Mieszko zbudował gród na miejscu dawnego siedliska Dziadoszan. - Mój towarzysz uznał, że należy mi się opowieść o historii miasta.

- Dziadoszan? - spytałem zaskoczony. - Plemienia umarłych?

- Nie inaczej. Najstarsi powiadają, że o tam, na wzgórzu - wskazał kamienne wzniesienie nad miastem - czcili swego trupiego boga Flinsa, stamtąd ponoć wzywał ich na modlitwy, dmąc w róg.

I naraz zdało mi się, że widzę na szczycie głazów odzianego w płaszcz męża z długą białą brodą. Podniósł róg i zadął, a ja ujrzałem jego rękę. Kościotrupią rękę. Machnąłem dłonią, aby odpędzić przeszłość i skupiłem się na dniu dzisiejszym.

Przede mną wznosiła się owalna warownia otoczona wałami wysokimi na pięciu chłopa i szerokimi u podstawy na siedmiu. Zewnętrzne lica umocnień stanowiły belki ułożone na zrąb, wnętrze wypełniono piaskiem.

(...)

Głogowianie wiedzieli, że czeka ich wojna, rozkaz Bolesława nie pozostawiał im wyboru, ale teraz gra toczyła się nie o pokój, a o odzyskanie synów. Czas mijał, posłowie nie wracali.

Stałem wraz z Duninem na wieży i w napięciu czekałem na rozwój wypadków. Cóż to była za nieznośna udręka. Stać, czekać i nie móc niczego uczynić, aby los swój odmienić. Zafrasowany Dunin krążył po pomoście jak lew w klatce, wreszcie kazał zapalić pochodnie, ludzi trzymać w gotowości bojowej i wodę grzać w wielkich kotłach ustawionych na szczycie umocnień. 

- Nie może tak być, aby słowa nie dotrzymał. - Dunin spojrzał wreszcie na mnie, szukając wsparcia. - Toż to hańba największa i skaza na honorze nie do zmazania - sam siebie usiłował przekonać. 

Cóż mogłem rzec, aby siebie i jego uspokoić? Nie było takich słów. Wręcz przeciwnie, wszystko, co wiedziałem o Henryku, to że własnego ojca zdradził, uwięzić kazał i koronę podstępem mu wydarł, wszystko to mogło jeno wyzuć z nadziei. Milczałem zatem. Naraz, kiedy noc przykryła już rzekę, w ciemności, w oddali zamigotał ognik pochodni.

INTERIA.PL

Reklama

Reklama

Reklama

Strona główna INTERIA.PL

Polecamy