Czy na Stadionie Śląskim czeka nas najważniejszy mecz drużyny narodowej za selekcjonerskiej kadencji Jerzego Brzęczka? Na to pytanie łatwiej będzie odpowiedzieć po końcowym gwizdku. Być może kadrę dopadł tylko chwilowy kryzys mentalny - nie pierwszy i zapewne nie ostatni. Ale równie dobrze możemy być świadkami zmierzchu... Łukasz Żurek, Interia: Czego się pan spodziewa dzisiaj wieczorem? Grzegorz Mielcarski: - Przede wszystkim odpowiedniej reakcji zawodników na poziomie zaangażowania, woli walki. Możemy nie wygrać i nawet nie zremisować, ale nie wolno pozostawić po sobie obrazu niemocy i rezygnacji. Widz nie może mieć poczucia, że komuś się nie chce, nie jest zaangażowany, albo że nie zostawił na murawie całego zdrowia. Nie będzie łatwo zatrzeć złego wrażenia z Włoch, ale dobrym wynikiem nasz zespół zagasi w dużej części pożar, który wybuchł po niedzielnym meczu. I tego oczekuję. Mam jakieś takie dobre przeczucie, jeśli chodzi o wynik. Tym razem będzie korzystny. Mroczną teorię, jakoby piłkarze mieli zagrać przeciwko selekcjonerowi, od razu szeregujemy jako absurd? - Gdyby coś takiego się wydarzyło, to znaczy, że wszyscy tą piłką są już naprawdę zmęczeni. Pamiętajmy, że piłkarze wystawiają świadectwo zawsze najpierw przede wszystkim sobie. Takie zabawy w stylu "zagram słabo, żeby zwolnić trenera"? Ja takich historii nie znam i nie wierzę, że ktoś mógłby się na to zdecydować. Nigdy nie brałem w czymś takim udziału, może dlatego. Drużynę narodową tworzą zbyt dobrzy piłkarze, nadal pracujący każdego dnia na swoje nazwiska, żeby na taki numer sobie pozwolić. Większy problem mamy dzisiaj w sferze mentalnej czy tej czysto piłkarskiej? - Bez rozstrzygania tej kwestii trzeba powiedzieć, że sfera mentalna to absolutny fundament każdego występu. Możesz mieć świetną taktykę, ale wyszkolenia technicznego nie poprawisz z dnia na dzień. Z przygotowaniem mentalnym jest nieco inaczej, co nie znaczy, że łatwo je zbudować. Wręcz przeciwnie - bardzo trudno. Po to między innymi zatrudnia się do pracy indywidualnej bądź zespołowej psychologów. A teraz już nawet coachów. Pomagają osiągnąć właściwy poziom skupienia i koncentracji. Mecz z Włochami pokazał, że w głowach nie potrafiliśmy sobie tego wyzwania poukładać. Gdybyśmy zechcieli wskazać jedną osobę, której najbardziej zależy na udanym wieczorze, byłby nią prezes Zbigniew Boniek. Jeśli powtórzy się koszmar z Reggio Emilia, to na niego zwrócone zostaną oczy narodu. Ciężar presji trudny do oszacowania... - No tak, będzie presja ogromna. Chciałbym jednak bardzo mocno podkreślić jedną rzecz. To, co powiem, jest istotne i przede wszystkim uczciwe. Jerzy Brzęczek nie jest specjalnie lubiany w mediach i przez kibiców - to żadna tajemnica. Ale nie chodzi przecież o to, żeby rozliczać go z przychylności do niego. Prezes PZPN ma o tyle łatwe zadanie, że może się zastanowić i zadać sobie pytanie, czego oczekiwano od selekcjonera w momencie nominacji na to stanowisko. Miał awansować na Euro, odmłodzić reprezentację i utrzymać się w dywizji A Ligi Narodów. Wszystko to osiągnął. I teraz chcemy tego samego człowieka spalić na stosie - za jeden mecz, który rzeczywiście zagraliśmy słabo. Wszystko się zgadza. Dyżurny zarzut pozostaje jednak bez zmian - drużyna nie rokuje. Dla wielu obserwatorów dymisja szefa kadry to najprostsze rozwiązanie. Tylko nieliczni ostrzegają, że to będzie strzał w koślawą stopę... - Nie chciałbym tego analizować, bo nie jestem za to odpowiedzialny. Wolę na sytuację spojrzeć spokojnie. Tylko że u nas nie ma spokoju. Jest wariactwo, furiactwo. Dymisja nie byłaby w porządku wobec faceta, który zrobił to, na co się umawiał. "Jurek, tego od ciebie oczekiwałem i to od ciebie dostałem. Dlatego do mistrzostw Europy masz zagwarantowaną pracę" - tak to sobie wyobrażam. Szukałbym raczej sposobu zmotywowania i odnalezienia równowagi w zespole. Nie pomogą w tym takie skecze jak ten Roberta Lewandowskiego, zademonstrowany krótko po meczu z Włochami. - W gronie piłkarzy i trenerów trzeba sobie wyjaśnić jedną kwestię - jak ten wózek powinien być ciągnięty i do którego momentu? Czy na pewno chcemy go już puszczać? Każdy w życiu ma prawo do błędu i każdy potrzebuje w którymś momencie wsparcia. Robert Lewandowski też tego potrzebował - takiego niekopania leżącego. To było wtedy, kiedy liczono mu minuty i mecze w reprezentacji bez gola. Gdyby selekcjoner skwitował to wówczas krzywym uśmiechem i chwilą milczenia, to Robert wiedziałby teraz doskonale, jak mógł się poczuć we Włoszech obecny szef kadry. Ale kapitan tego nie wie, bo wcześniej nikt tak wobec niego się nie zachował. Pana zdaniem uda się wyprostować ten zgrzyt? - Wiadomo, że Jurek sobie z tym poradzi. Nie róbmy jaj. Dorosły facet, ma 50 lat. Niejedno w życiu przeżył i niejedno jeszcze jako trener przeżyje. Trwa tymczasem licytacja, który rywal jest groźniejszy - Holandia czy Włochy. W naszym położeniu chyba nie ma to w tej chwili większego znaczenia... - Holandia to bardzo silny zespół, ale też ma swoje problemy. Trener De Boer zbiera krytykę za nieudany zdaniem komentatorów początek kadencji. W mojej ocenie groźniejsza jest jednak Italia. Grały przeciwko nam Włochy B, a na niektórych pozycjach nawet Włochy C. Jaki to potencjał - widzieliśmy. O Holendrach tego nie wiemy. Na pewno nie będą tak agresywni w odbiorze. Myślę, że pozwolą więcej pograć. Tyle że w środku pola są znakomicie zorganizowani, w defensywie również mimo braku van Dijka. Korzystny rezultat wystarczy, żeby nieco wyciszyć narastający zgiełk wokół kadry? - Dobry wynik sprawi, że znowu się zbudujemy. Odtworzymy morale - to się tyczy nie tylko kibiców, ale i samych piłkarzy. Uwierzymy znowu, że jednak wcale piłka reprezentacyjna nie jest w tak fatalnej kondycji, jak się mogło wydawać. Mamy mocny zespół, ale przyjmijmy z pokorą, że nie na tyle silny, żeby do meczów z Włochami czy Holandią przystępować w roli faworyta. A właśnie tak już niektórzy zaczynali to postrzegać... Rozmawiał Łukasz Żurek