Podczas spektakularnej akcji ABW zatrzymała kontrolera Najwyższej Izbie Kontroli Jacka Kalasa. Należał do ekipy, która ujawniła, że "raport otwarcia" (w którym rząd Leszka Millera obciążał winą za katastrofalny stan państwowych spółek rząd Jerzego Buzka) oparto na nieprawdziwych danych. Sąd jednak nie zgodził się na jego aresztowanie. Jacek Kalas, nie mogąc wrócić do służby w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, pracował w NIK, gdzie zajmował się rozszyfrowywaniem zakłamanego "raportu otwarcia" rządu Millera. - To on był autorem kontroli w KGHM Polska Miedź. To on ujawnił nieprawidłowości, a NIK jak wiemy zawiadomił prokuraturę o działaniach o charakterze kryminalnym - mówi prokurator i członek sejmowej komisji do spraw służb specjalnych Zbigniew Wasserman. "GW" pytała, dlaczego aż cztery uzbrojone zastępy ABW zatrzymują jednego urzędnika i czy chodzi o to, żeby kogoś zastraszyć. - Nie miało to żadnego związku. Przestańcie to łączyć - mówił dziś dziennikarzom na konferencji szef ABW, Andrzej Barcikowski. Według niego, do Kalasa agencja doszła prowadząc śledztwo po tym, jak w kwietniu wykryła u siebie przeciek. - To polegało na tym, że on stawiał jakieś zadania funkcjonariuszowi, czyli podżegał do popełniania przestępstwa i uzyskiwał informacje. I ten proceder został przerwany - dodaje Barcikowski. ABW nie wie jednak dla kogo ewentualny szpieg pracował i tego, że to akurat ten szpieg przyczynił się wcześniej do kompromitacji rządowego "raportu otwarcia". Komisja do spraw służb specjalnych ma zbadać sprawę za kilka dni. Zbigniew Wasserman zapowiada: - Jeżeli potwierdziłyby się te sytuacje, to po raz kolejny będziemy domagać się zmiany kierownictwa służb, bo to jest zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa a nie poczucie, że te służby pracują prawidłowo. Zwolniony ze służby w ABW, mimo wyroków NSA nakazujących przywrócenie go do pracy, Kalas zatrzymany został kilka dni temu wraz z dwoma oficerami ABW pod zarzutem podżegania ich do ujawnienia tajemnicy służbowej. Barcikowski ujawnił, iż niektóre przekazywane informacje "mogły narazić konkretne osoby na niebezpieczeństwo, bo dotyczyły spraw personalnych". Dodał, że wszystkimi trzema podejrzanymi nie kierowały "żadne wyższe pobudki". Ktoś obciążony zarzutem nie powinien być pozytywnym bohaterem artykułu - powiedział szef ABW, według którego "Gazeta" postąpiła "nieprzyzwoicie".