Ława przysięgłych uznała Jolantę K. za winną umyślnego zabójstwa swojej pracodawczyni - 94-letniej Thei Zaudy. Sąd orzekł, że Polka dokonała zabójstwa z zimną krwią. Syn Jolanty K. - 23-letni Adrian L. - został uznany za współwinnego. Jak donosi Daily Mail, to właśnie on pomagał matce upchnąć zwłoki ofiary do walizki i usunąć ślady zbrodni. Adrian L. został skazany na 4 lata pozbawienia wolności, z czego połowę będzie mógł spędzić poza zakładem karnym na warunkowym zwolnieniu. 19-letnia Monika S. i 25-letni Łukasz G., współoskarżeni w sprawie (te same zarzuty co Adrian L.) zostali uniewinnieni. Jak zeznała Monika S., nie wiedziała, że w walizce, którą wzięli ze sobą z mieszkania, znajdowały się zwłoki kobiety. Dziewczyna była przekonana, że w środku są wyprane koce i narzuty. 41-letnia Polka została zatrudniona jako pomoc domowa w mieszkaniu Zaudy, w dzielnicy Notting Hill. Do zabójstwa doszło w lipcu 2007 roku. Wtedy Jolanta K. udusiła swoją ofiarę, zwłoki ukryła w walizce, a następnie wywiozła je na wieś i podpaliła. Polka wykorzystała karty debetowe zamordowanej, z której konta pobrała 10 tys. funtów - m. in. na środki czystości, których użyła do usunięcia śladów zbrodni. Jolanta K. nie przyznaje się do kradzieży. Zeznała, że udostępnienie karty debetowej było formą rewanżu za pieniądze, które rzekomo Jolanta K. miała pożyczyć Zaudy na spłacenie długów. Thea Zaudy była samotną, starszą, ale zamożną kobietą. Wyemigrowała do Wielkiej Brytanii tuż przed wybuchem II wojny światowej. Małżeństwo chciało uniknąć holokaustu. W Londynie prowadzili sklep z dywanami i wykładzinami. Po śmierci męża Thea została sama, bez bliskiej rodziny i dzieci, których się nie doczekali. Te okoliczności sprawiły, że stała się łatwym łupem dla swoich nieludzkich pracowników. Zwłoki staruszki pomogli zidentyfikować znajomi z klubu brydżowego.