Ci pierwsi byli obywatelami zaangażowanymi w życie państwa - miasta, wybierali i decydowali o tym, co dzieje się w ich społeczności. Druga grupa określała ignoranta, zainteresowanego wyłącznie swoimi sprawami, a przez to pozbawionego wartości, czyli kogoś, kto nie był pełnoprawnym członkiem ówczesnego polis - miasta czy też jakbyśmy dziś powiedzieli ówczesnej małej ojczyzny. Podobnie w tradycji kultury łacińskiej słowo "privatus", czyli "człowiek prywatny", znaczył tyle co "pozbawiony" uczestnictwa w życiu publicznym, zamkniętym jedynie do przestrzeni i spraw, jakie sam sobie wymyślił. Ta "prywatność" raczej symbolizowała karę niż była powodem do dumy. Te zapożyczone z historii starożytnej pojęcia doskonale pasują także i do dzisiejszej polskiej rzeczywistości. Iluż z nas może o sobie powiedzieć, że jesteśmy prawdziwymi "polites" - pełnoprawnymi i przekonanymi o swojej wartości obywatelami, którzy oddając głos na tego czy innego kandydata potrafią, choćby tylko dla siebie, dokonać odpowiedniego wyboru, także i po to, aby być potem jego recenzentem i krytykiem. Większość raczej zamyka się w swojej wygodnej "prywatności", żeby użyć odwołania do łagodniejszego (bo łacińskiego) źródłosłowu postawy całkowicie odrzucającej aktywność i odpowiedzialność. Zresztą taka postawa to nie tylko "polska choroba" - podobnie jest i w tych krajach, w których demokracja ma znacznie dłuższą i bogatszą historię. Przykładem mogą być choćby i . Przy okazji ostatnich wyborów do miliony Amerykanów wybierało także kilkudziesięciu gubernatorów i wypowiadało się w referendach dotyczących ponad dwustu przeważnie lokalnych spraw, wśród których była m.in. propozycje (zdaje się w Arizonie), aby wśród wyborców, którzy pofatygują się do urn losować potem nagrodę... miliona dolarów. Nie wiadomo dlaczego większość wyborców poczuła się obrażona taką propozycją i wniosek odrzuciła. Ale kiedy za oceanem odrzuca się jakieś wirtualne pieniądze, u nas większość robi tak w odniesieniu do całkiem realnych sum. Jeśli ktoś na przykład nie chce wybrać prezydenta np. , , czy innych miast, których budżety liczone są w miliardach złotych, to sam odsuwa się poniekąd od prawa do skorzystania z ewentualnych profitów dobrego zagospodarowania tych miliardów w przyszłości. Ta sama reguła dotyczy zresztą w jeszcze większym stopniu mniejszych miast i gmin. Oczywiście, można dalej narzekać i krzywić się, ale lepiej chyba w najbliższą niedzielę wybrać się na głosowanie i ucząc się od starożytnych przynajmniej przestać udawać idiotę. Na dodatek udającego, że polityka absolutnie nas nie interesuje. Akurat raz na parę lat warto być politykiem. Ks. Kazimierz Sowa Zobacz nasz raport specjalny "Bitwa o samorządy"