Jak informuje serwis Kotaku, zwłaszcza Wizards Unite - przygotowane we współpracy z Warner Bros. - zbiera całe mnóstwo informacji na temat gracza. Gra nie jest tak popularna jak Pokémon Go, lecz cel jest przejrzysty: mapowanie całego świata za pomocą graczy, a następnie zarabiania na informacjach. Jak wynika ze śledztwa przeprowadzonego przez wspomniany wyżej serwis, Wizards Unite, Pokémon Go oraz wszystkie inne aplikacje Niantic dokładnie śledzą każde posunięcie użytkowników i skrupulatnie zapisują jego lokację w danym momencie. Jak często? Nawet 13 razy na minutę... Nie jest obecnie jasne, jak studio zamierza wykorzystać wszystkie zebrane dane, lecz warto pamiętać, że przed laty firma należała do Google, gdzie zapewne nauczyła się bardzo dużo na temat wykorzystywania wszystkich możliwości zarobku na posunięciach użytkowników. Dyrektor generalny Niantic - John Hanke - ma bardzo ciekawe doświadczenia w zakresie śledzenia i mapowania. Zaraz po studiach dołączył bowiem do firmy Keyhole, która na początku lat 2000 rewolucjonizowała właśnie rynek cyfrowych map. Jednym z głównych inwestorów było CIA. Dekadę później, w 2010 roku, samochody Google w Niemczech zajmowały się już nie tylko mapowaniem terenu, lecz jednocześnie przeszukiwały niezabezpieczonych sieci Wi-Fi, pobierając przez nie wszystko, co tylko możliwe: zdjęcia, filmy, prywatne dokumenty, emaile i tak dalej. Kto był w tym okresie wiceprezesem do spraw Google Earth? Otóż właśnie John Hanke, obecny dyrektor generalny Niantic. Po niemieckim skandalu, kreatywnie nazwanym "Wi-Spy", mężczyzna był podobno sfrustrowany i postanowił założyć całkiem nową działalność, właśnie Niantic Labs. Niemal zaraz po premierze Pokémon Go natknięto się na "błąd", który sprawiał, że gracze dawali aplikacji szerokie uprawnienia nie tylko do grania, ale także do przeglądania kontaktów, pamięci, aparatu, a nawet pełny dostęp do kont Google. Jak widać, pewne przyzwyczajenia nie znikają.