Rozmowy o udziale Polski w budowie systemu NMD (National Missile Defense), zwanego też MDI (Missile Defense Initiative), zostały podjęte już w 2002 roku, co oficjalnie potwierdził ówczesny szef resortu obrony Jerzy Szmajdziński. Później, w maju 2003 roku, Przemysłowy Instytut Telekomunikacji (PIT) w Warszawie, produkujący systemy radarowe, podał, że podpisał porozumienie o współpracy nad projektem z firmą Boeing Co., przygotowującą część programu. Przedstawiciele administracji amerykańskiej nie spieszą się jednak. Zapowiadają, że negocjacje będą trwać co najmniej kilka miesięcy. Decydując się na równoległe rozmowy z kilkoma partnerami, Amerykanie chcą osiągnąć jak najkorzystniejsze dla siebie warunki. Przypomina to casting, w którym wytypowane kraje mają jak najlepiej się zaprezentować, a na zwycięzcę będzie czekać wymarzona nagroda. Poczekamy, zobaczymy... Ministerstwo Obrony Narodowej ostrożnie podchodzi do spekulacji o mającej wkrótce nadejść ofercie Waszyngtonu. Polska od dawna sygnalizowała gotowość do rozmów i przyjęcia bazy (ostatni raz w exposé premiera Kazimierza Marcinkiewicza w ubiegłym roku) i od początku była wyraźnym faworytem. Byliśmy pierwszym krajem naszego regionu, do którego zwróciła się administracja George'a W. Busha po decyzji o wdrożeniu programu obrony przeciwrakietowej w 2002 roku. Od tamtej pory Pentagon stworzył potrzebną do działania tarczy infrastrukturę, w tym wyrzutnie na Alasce i w Kalifornii (tzw. dwie odnogi systemu), radary w Wielkiej Brytanii i na Grenlandii, główne centrum dowodzenia oraz całą sieć czujników rozlokowanych w różnych częściach globu. Amerykanie muszą jeszcze stworzyć trzecią odnogę systemu w Europie. W projekcie budżetu na przyszły rok fiskalny (zaczynający się w październiku 2006 roku) przewidziano na rozpoczęcie prac nad europejską bazą około 120 milionów dolarów. Cała inwestycja miałaby kosztować cztery miliardy dolarów, z czego połowa byłaby przeznaczona na rakiety, a połowa na infrastrukturę. Według wstępnych planów Pentagonu, budowa miałaby się rozpocząć w 2008 roku. Administracja USA na pewno nie pozwoli sobie na zbyt duże opóźnienia. Zastępca sekretarza obrony USA ds. bezpieczeństwa międzynarodowego Peter Flory podkreślił w swym niedawnym raporcie narastające zagrożenie ze strony Iranu, który nie tylko kontynuuje prace nad bronią atomową, ale też rozwija technologie rakietowe. Irańskie pociski już dziś mają w swym zasięgu część Europy, w tym kraje, w których istnieją amerykańskie instalacje wojskowe. To według Amerykanów wystarczający powód do działania. Tarcza? A co to takiego? Tarcza antyrakietowa to najbardziej znany, a jednocześnie jeden z najbardziej tajnych projektów świata. Opiera się na technologiach znanych dotąd tylko z filmów fantastyczno-naukowych. Chodzi o zbudowanie naziemnej sieci radarowej, która współpracując z systemami satelitarnymi i ruchomymi stacjami na pokładach samolotów oraz okrętów namierzałaby pocisk wroga. Najistotniejsze w nowym systemie jest właśnie precyzyjne namierzenie rakiety i stuprocentowa pewność, że zostanie ona strącona. Tarczę ma tworzyć kilka zintegrowanych systemów zapewniających obronę wielowarstwową. Mowa tu o naziemnym systemie wczesnego ostrzegania, rakietach przechwytujących, systemie przeciwrakietowym Marynarki Wojennej USA, chroniącym przed rakietami wystrzelonymi z morza oraz systemie laserów operujących z powietrza i przestrzeni kosmicznej. Zadaniem tarczy nie jest ochrona przed zmasowanym uderzeniem rakiet z głowicami jądrowymi. Ma ona niszczyć pojedyncze rakiety wystrzelone przez terrorystów z terytoriów państw takich jak Korea Północna, Iran lub Syria. Ewentualna polska baza nie zajmowałaby się obroną Europy przed wrogimi rakietami międzykontynentalnymi, ale stanowiłaby jeden z elementów systemu pomiarów. Nie jest też pewne, czy zbudowano by u nas wyrzutnie rakiet. Stany Zjednoczone mają już stałe bazy wojskowe, przypuszczalnie z silosami rakiet balistycznych, w byłych republikach radzieckich w Azji Środkowej. Na pytanie, gdzie powstałaby polska baza, odpowiada prasa brytyjska sugerując, że wysłannicy Pentagonu przyglądali się górzystym obszarom południa naszego kraju. Za i przeciw - To niezwykle istotna decyzja o charakterze politycznym i strategicznym. Ale to nie jest tak, że rząd i prezydent podjęli już wiążącą decyzję tego rodzaju, że jeśli dostaniemy propozycję, to ją przyjmiemy - mówi Lech Kaczyński, pytany o to, czy zapadły już rozstrzygnięcia w tej sprawie. Prezydent dodaje, że najpierw do Polski musi trafić konkretna propozycja. - Udział Polski w tym programie nie zmieni bezpośrednio naszego bezpieczeństwa. Wzmocni je pośrednio przez większy związek z USA, ale jednocześnie wyeksponuje Polskę jako cel - uważa gen. Bolesław Balcerowicz, były rektor Akademii Obrony Narodowej. Według niego, program "nie znajduje poklasku nigdzie, z wyjątkiem Australii". Udział w programie odradza też były ambasador USA w Warszawie, Nicholas Rey. - To system eksperymentalny, bardzo drogi i niepopierany przez większość Amerykanów - ostrzegł. Ale nie wszyscy mają tyle wątpliwości co do zasadności uczestnictwa w tarczy. - Uważam, że nasz udział w tym programie jest istotny dla bezpieczeństwa Polski. Zyskalibyśmy jego większe poczucie - powiedział poseł Paweł Graś (PO) w rozmowie z INTERIA.PL. Dodał, że to dobry pomysł także z tego powodu, że wzrósłby prestiż i pozycja Polski m.in. w NATO. Najważniejsze wydaje się jednak to, co znajdzie się w ewentualnej amerykańskiej propozycji. Jej szczegóły zdecydują dopiero o przyjęciu lub odrzuceniu spodziewanej oferty.