To takie proste ubóstwiać niepodległość i mienić się patriotą. W czasach opozycji antykomunistycznej, ci którzy robili najwięcej, najrzadziej mówili o niepodległości. A im dalej było od realnego działania, tym częściej słychać było o niepodległości i "prawdziwym patriotyzmie". Dziś rozmaici "patrioci" piszący "patriotyczne książki" i sprzedający je w "księgarniach patriotycznych" nierzadko wywodzą się nie z żadnej opozycji antykomunistycznej, tylko z koncesjonowanych przez PZPR organizacji katolickich. W tym dwie najjaśniejsze gwiazdy tego ruchu Jerzy Robert Nowak i Ryszard Bender. Jedni robili, drudzy gadali. A ci co tylko gadali, nadrabiać muszą dziś buńczuczną retoryką. Obchody 90. rocznicy odzyskania niepodległości poprzedzone zostały szeregiem ankiet i sondaży na temat patriotyzmu. "Rzeczpospolita" przepytywała Polaków, czy byliby gotowi umrzeć za ojczyznę. Razi sprzeczność między łatwością ich zadawania i odpowiadania na nie, a samą ich treścią, która mówi o sprawach najtrudniejszych. Sondażowy patriotyzm wydaje się być jednym z bardziej obrzydliwych osiągnięć naszej krajowej popkultury narodowej. Chodzi o szybką słowną deklarację, najlepiej od razu w sprawie umierania. Ponad 70 proc. Polaków gotowych jest umrzeć za ojczyznę i to jest wielki polski patriotyzm! A że faktycznie mamy do czynienia z głębokim kryzysem patriotyzmu, świadczy o tym najlepiej śladowe zaangażowanie Polaków w sferę publiczną. Patriotyzm bowiem to nie jest jakieś indywidualiste virtu, które w postaci symbolicznej wstążeczki można sobie przypiąć do piersi. Indywidualnie to można mieć tożsamość narodową, ale patriotyzm z definicji wpisuje się w kontekst grupowy. I w kontekst działania. Bo patriotyzm sprawdza się w praktyce, a nie w czczej gadaninie. Przede wszystkim jednak warunkiem koniecznym prawdziwego patriotyzmu jest zaangażowanie w sprawy publiczne. Tymczasem mamy w Polsce 100 proc. patriotów i niewielką niestety liczbę ludzi, którzy gotowi są wyjść poza schemat indywidualnej kariery i zrobić coś dla dobra wspólnego. Wszystko jedno czy z perspektywy liberalnej, konserwatywnej czy socjaldemokratycznej. Objawem głębokiego kryzysu patriotyzmu w Polsce jest fakt, że społeczeństwo tak łatwo pozwala na to, żeby polskie życie polityczne sprowadzało się do rytualnych kłótni kilku koterii złożonych od 20 lat zawsze z tych samych polityków. Życie polityczne nie byłoby tak rozczarowująco mało ambitne, gdy więcej ludzi chciało się w nie aktywnie zaangażować. Polacy łatwo dali sobie wmówić ów liberalny banał, że polityka jest be. A przecież, gdyby Ci wszyscy, co nam odzyskiwali niepodległość uważali tak samo i nie byli politykami, dziś mówilibyśmy po niemiecku albo po rosyjsku. Jak to możliwe, że w kraju tak patriotycznym, Polacy gotowi są zaangażować się w sprawy publiczne jedynie raz na cztery lata? Dlaczego partie polityczne składają się głównie z cwaniaków i karierowiczów, o czym wszyscy powszechnie wiedzą, narzekają na to, ale jakoś nie stoją w kolejce, żeby to zmienić? Warto jeszcze zadać pytanie, kto ma być podmiotem patriotyzmu? W tradycji polskiego ruchu socjaldemokratycznego pojęcia niepodległości i socjalizmu były pojęciami bliskoznacznymi. Spór toczony przez takich polskich socjalistów jak Wacław Nałkowski czy Stanisław Brzozowski z duchowym przywódcą "ruchu patriotycznego" Henrykiem Sienkiewiczem, polegał na sprzecznych odpowiedziach na pytanie "czyja niepodległość?". Tradycja szlacheckich spisków wykluczała szerokie masy społeczne z narodowej walki o niepodległość. Sprzeciwiający się uciskowi socjaliści uważali, że niepodległość odzyskać można tylko razem, gdy szerokie masy społeczne staną się podmiotem walki o wolność narodu. Dziś ten spór wraca jak echo, gdy widzimy jak polska transformacja po '89 roku wykluczyła dużą część społeczeństwa z bycia podmiotem przemian. To właśnie na ich frustracji żerują rozmaici "polscy patrioci". Sławomir Sierakowski