Sobota, 26 kwietnia 1986 roku Czarnobyl. W wyniku nieudanego testu bezpieczeństwa o godz. 1:23 dochodzi do eksplozji czwartego reaktora elektrowni jądrowej. Do atmosfery dostają się ogromne ilości izotopów promieniotwórczych. Wśród nich radioaktywny jod-131, który może się wchłaniać i gromadzić w tarczycy. Poniedziałek, 28 kwietnia 1986 roku Mikołajki. Przed godziną 7 rano pracownik stacji meteorologicznej zauważa, że strzałka pomiaru promieniowania beta wyszła poza skalę. Pierwsza myśl: awaria aparatury. Sprawdza zapasowym miernikiem i nie wierzy własnym oczom. Radioaktywność powietrza jest wyższa od normalnej około pół miliona razy. Stacja wysyła teleks do Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej (CLOR) w Warszawie. Warszawa. Teleks z Mikołajek odbiera w CLOR asystentka profesora Zbigniewa Jaworowskiego. Przed godziną 9 zdenerwowana wybiega przed budynek. Na widok nadjeżdżającego samochodu profesora krzyczy, że parking jest silnie skażony. Pierwsza myśl Jaworowskiego? Wojna atomowa! Zmobilizowano 140 stacji pomiarowych, aby na bieżąco wysyłały meldunki. Skład radioaktywnej chmury wskazuje, że to jednak eksplozja w elektrowni jądrowej. Tak zaczął się polski Czarnobyl. Choć jeszcze nie wiedziano, gdzie nastąpiła awaria. Pomiary wskazywały na wschód, ale ZSRR milczał. Polski Czarnobyl Prof. Jaworowski stwierdza, że sama radioaktywność powietrza nie stanowi zagrożenia dla zdrowia i życia, ale niebezpieczny jest radioaktywny jod 131, który może powodować raka tarczycy. Wie, że musi podjąć kroki, aby chronić ludzi, a w szczególności dzieci, których tarczyce są bardzo wrażliwe na ten radioizotop. Zaczyna obliczać dawki jodu-131, jakie powinni przyjąć Polacy. Przyjęcie stabilnego jodu ma zapobiec wchłanianiu przez tarczycę radioaktywnego izotopu. Jeszcze tego samego dnia, 28 kwietnia, o godzinie 18.00 radio BBC wskazuje winowajcę. To Czarnobylska Elektrownia Jądrowa na Ukrainie. Informację szybko podaje również Radio Wolna Europa. Oficjalny komunikat radzieckiej agencji prasowej TASS pojawia się późnym wieczorem. Nie zawiera jednak żadnych szczegółów, ani informacji niezbędnych do planowania działań ochronnych. Wtorek, 29 kwietnia 1986 roku W KC PZPR od godziny 4 rano trwa burzliwa narada. O godzinie 11 zapada decyzja: wszystkim dzieciom do 16 roku życia trzeba podać płyn Lugola, czyli roztwór wodny jodu oraz jodku potasu. Nikt na świecie nie podjął jeszcze takiej decyzji, choć w kilku krajach skażenie jest wyższe. Zakazano wypasu bydła na łąkach, a ze sprzedaży wycofano zebrane już mleko. Dzieciom nakazano podawać mleko w proszku lub skondensowane. Należało ograniczyć spożycie sałaty, szpinaku, szczawiu, szczypiorku, pietruszki, kopru, młodego rabarbaru i rzodkiewek. Sanepid zakazuje produkcji i sprzedaży lodów wytwarzanych z mleka. Polacy mogą zapomnieć o lodach Bambino. W porannych gazetach nie ma ani jednej wzmianki o awarii w Czarnobylu. Pierwsze doniesienie ukazuje się na pierwszej stronie popołudniowego wydania "Expressu Wieczornego". Całe dziewięć zdań. Wynikało z nich, że nad Polską przelatuje radioaktywny obłok, ale wszyscy są bezpieczni. Przecież utworzono komisję rządową. Ludzie wpadli w panikę. Z przerażeniem zerkają w niebo i szukają podejrzanych chmur z radioaktywnymi odpadami. Przed aptekami zaczynają ustawiać się kolejki po płyn Lugola. Za kilka dni w sklepach braknie mleka w proszku i masła. Wzorcowa akcja polskiego rządu 29 kwietnia, około godziny 21 w województwie białostockim rusza akcja podawania płynu Lugola. Dzieciom do 1. roku życia podawane są 22 krople, do 5. roku życia - 45 kropli, a pozostałym - 90 kropli. 30 kwietnia, od godziny 8 rano dzieci w całej Polsce zaczynają otrzymywać płyn Lugola. W pozostałych województwach dawki są mniejsze niż w białostockim. Dzieciom do 1. roku życia podaje się 15 kropli, do 6. roku życia - 28 kropli, a pozostałym - 50-60 kropli. W ciągu zaledwie trzech dni płyn Lugola podano 18,5 mln ludzi. Była to prawdopodobnie największa w historii akcja profilaktyczna. Dzięki strategii ochrony ludności na wypadek wojny jądrowej w jod stabilny były zaopatrzone wszystkie apteki w Polsce. Żaden inny kraj nie posiadał takich zapasów. Jak podał prof. Jaworowski w rozmowie z Onetem z 2011 roku, we wszystkich aptekach w Polsce rozmieszczono zapasy jodu stabilnego w ilości 100 dawek na obywatela. Tym samym byliśmy jedynym krajem, który był w stanie przeprowadzić taką akcję, a Brytyjczycy i Amerykanie stawiają tamtą operację za wzór działania w sytuacji zagrożenia nuklearnego. Gorzki smak płynu Lugola Taca ze szklaneczkami z grubego szkła i porcją gęstego płynu czekała na polskie dzieci w przychodniach. Gorzki smak płynu Lugola pozostawał w ustach na długo. Wiele z nich płakało, ale piły wszystkie. Bez wyjątku. Podawanie płynu zorganizowano również w zakładach pracy i aptekach. Nazywano go "atomowymi kropelkami" lub "radziecką coca-colą". Dziś, po 35 latach, niektórzy nie pamiętają akcji wcale, a inni jak przez mgłę. Małgorzata, ur. 1959 r. "W naszym zakładzie informacja o skażeniu rozeszła się pocztą pantoflową jeszcze zanim podały ją media. Zwołano zebranie kierowników, na którym stwierdzono, że dobrze byłoby wypić płyn Lugola. A ponieważ w pracy na co dzień używaliśmy go do barwienia preparatów mikroskopowych, mieliśmy go pod dostatkiem. Nie znaliśmy dawkowania, ale każdy wypił po banieczce. Smakowało paskudnie. Byłam wtedy w ciąży i myślałam, że od razu wszystko zwrócę. Wzięliśmy też dla najbliższych. Ja dla męża i taty, bo mama była wtedy w sanatorium w Kołobrzegu. Na początku byłam tak spanikowana, że chciałam jej ten płyn wysyłać, ale w końcu stwierdziliśmy z tatą, że to nie ma sensu. Synowi bałam się podać, bo miał dopiero 3 lata. Plotka rozeszła się chyba po całym Krakowie i kto mógł organizował sobie płyn Lugola. Panika była ogromna. Gdy tylko nachodziły jakieś chmury ze wschodu, to każdy spodziewał się najgorszego. Jak się potem okazało, picie płynu ani nam nie pomogło, ani nie zaszkodziło. Nie mogłam sobie darować, że ja, biolog, tak się nakręciłam, zamiast przeanalizować wszystko na spokojnie. Ale możliwe, że to ze strachu o ciążę." Monika, ur. 1974 r. "Wycieczkę do przychodni po płyn Lugola wspominam bardzo miło. Szliśmy tam całą zgrają. Nie pamiętam, czy wyruszyła tylko nasza klasa, czy cała szkoła - uczniów w podkrakowskiej podstawówce była zaledwie setka. Staliśmy w kolejce, by dostać naparstek z cieczą. Wyczuwaliśmy nienaturalne podniecenie i przejęcie dorosłych, czego kompletnie nie rozumieliśmy. Płyn nie spełnił naszych oczekiwań, był obrzydliwy. Za to po wypiciu owego świństwa czuliśmy się jak prawdziwi bohaterowie, co mocno korespondowało ze świętem 1 maja i wierszykami wygłaszanymi na cześć biało czerwonej flagi. Moja mama bardzo cierpiała, bo w dzień katastrofy była ładna pogoda, a ja cały dzień biegałam po polu i jadłam szczypiorek z działki." Dagmara, ur. 1978 r. "Płyn Lugola na pewno był hasłem tygodnia - na tyle, że tę nazwę zapamiętałam. A może dlatego, że potem wielokrotnie powracała - już jako fakt dokonany. Dostaliśmy go w szkole. Nikomu nie smakował. Nie pamiętam, czy działo się to jednego dnia, czy przez kilka. Czy ktoś marudził. Wiedzieliśmy, że go dostaniemy i tyle. W dniu największego skażenia nad Polską - rodzinnie wybraliśmy się na wycieczkę rowerową, o tym, że nie był to najlepszy pomysł, dowiedzieliśmy się dużo później. Pamiętam, że dziwiliśmy się, że latają helikoptery. To było nietypowe. Możliwe też, że wszystko już mi się pomieszało. Na pewno jednak tego magicznego płynu skosztowałam." Czwartek, 1 maja 1986 roku O odwołaniu pochodów pierwszomajowych nie mogło być mowy. Informacje o skażeniach są zatajane, by tego dnia ludzie nie zostali w domach. Do uczestnictwa w pochodach zachęcają plakaty i prasa. Gazety poświęcają im znacznie więcej miejsca niż katastrofie w Czarnobylu. Dopiero po obchodach będą sobie mogły pozwolić na bardziej rzetelne publikacje. Niedziela, 25 maja 1986 roku W ZSRR rusza akcja podawania płynu Lugola. Czy podawanie płynu Lugola było konieczne? Z perspektywy czasu naukowcy doszli do wniosku, że podawnie płynu Lugola w 1986 roku było zbędne. Potwierdził to również sam prof. Zbigniew Jaworowski. W świetle danych o wpływie promieniotwórczego jodu na tarczycę, jakimi dziś dysponujemy, oraz informacji o przyjętych wtedy dawkach promieniowania, możemy uznać, że była to nadmierna ostrożność. W Polsce średnia dawka promieniowania w pierwszym roku po awarii wyniosła 0,27 mSv. Dla porównania średnia roczna dawka promieniowania spowodowana promieniowanie kosmiczne, promieniowanie gleby czy promieniowanie pierwiastków znajdujących się w naszych ciałach wynosi w Polsce 2,5 mSv. Tyle też wynosi średnia dla świata, ale w wielu jego rejonach dawki są o wiele wyższe i nie powoduje to żadnych groźnych skutków dla zdrowie. Na przykład w Finlandii wynoszą one rocznie 7 mSv, a wiemy, że Finowie żyją dłużej niż Polacy i są zdrowsi. Trzeba wziąć jednak pod uwagę specyficzne warunki, w jakich podejmowano wówczas decyzje - przepływ informacji był mocno ograniczony i nie było wiadomo, jak rozwinie się sytuacja radiacyjna. *** Zobacz również: Przekaż 1% na pomoc dzieciom - darmowy program TUTAJ>>>