Katastrofalne w skutkach pożary lasów, pandemia, a teraz plaga o biblijnych rozmiarach. Trzeba przyznać, że Australijczycy naprawdę nie mają ostatnio szczęścia. Rolnicy z wiejskich obszarów Nowej Południowej Walii, najbardziej zaludnionego stanu w kraju, na południowo-wschodnim krańcu wyspy, od kilku dni publikują filmy, na których miliony myszy dosłownie pokrywają ich ziemię, pustoszą zbiory i szturmują domy. Stowarzyszenie Farmerów Nowej Południowej Walii wyraziło swoje obawy o przyszłość zbiorów. Niektórzy z rolników dopiero co obsiali swoje pola, a legiony gryzoni mogą je totalnie ogołocić. Stowarzyszenie zaapelowało do rządu o szybkie działanie, w tym zezwolenie na używanie fosforku cynku do wytrucia szkodników. Problem jednak dotyczy nie tylko pól. Zdaniem NSW obfite opady deszczu w ostatnich dniach zepchnęły myszy z obszarów rolnych i zmusiły je do chowania się w domach, spiżarniach, magazynach i pojazdach. - W szczytowym momencie mieliśmy na naszych polach dwie myszy na metr kwadratowy - mówi w wywiadzie dla telewizji "NBC News" Guy Roth, pracujący na farmie badawczej, należącej do Uniwersytetu w Sydney. - O ile dobrze liczę, to łącznie daje to jakieś 20 mln myszy. To więcej niż populacja gryzoni w większości dużych miast. Roth twierdzi, że myszy kompletnie opanowały cały kompleks badawczy. Jak mówi, wraz rodziną łapią dziennie około 100 myszy w okolicy domu i biur, którymi się opiekuje. - Są wszędzie - opowiada. - Za każdym razem, kiedy otwieram szufladę, prawdopodobnie wyskoczy z niej mysz. Możesz siedzieć przy biurku przez kilka minut i na pewno jakąś zobaczysz. Chociaż najwięcej jest ich na polach, gdzie zjadają bawełnę albo w magazynach, gdzie trzymamy ziarno. - Mieszkam na wsi całe swoje życie, ale takiego czegoś nigdy nie widziałem - dodaje. - Najgorszy jest smród. Ten smród jest niesamowity i na pewno zapamiętam go na długie lata. Póki co niewiele było bezpośrednich ataków gryzoni na ludzi, chociaż władze informują o trzech przypadkach... pogryzienia pacjentów okolicznych szpitali. Eksperci twierdzą, że nagłe wzrosty liczebności myszy w tych okolicach zdarzają się co około 10 lat. Jednak jak tłumaczy Steve Henry z Commonwealth Scientific and Industrial Research, tym razem skala problemu jest "monumentalna" i będzie miała poważne konsekwencje ekonomiczne i społeczne. - Mieliśmy kilka bardzo suchych lat pod rząd, a w ostatnich tygodnia sytuacja nagle się poprawiła - mówi. - Myszy przez parę sezonów dostosowały się do trudnych warunków, więc w dobrych tym bardziej zaczęły się rozmnażać na potęgę. Plaga skończy się, gdy nadejdzie załamanie ciągłości populacji, ale kiedy to nastąpi, tego nie wiemy.