Ani się obejrzeliśmy, a jesień wróciła do nas na dobre. Niskie temperatury, nocą nawet poniżej zera, sprawiły, że cała Polska włączyła ogrzewanie. Tym samym, jak co roku, na mapach ukazujących wyniki pomiarów pyłów zawieszonych w powietrzu, nasz kraj zaczerwienił się od Bałtyku po Tatry. Dodatkowo w ostatnim czasie Światowa Organizacja Zdrowia zaostrzyła dopuszczalne normy stężenia zanieczyszczeń, które przekraczaliśmy już wcześniej. Co to oznacza dla Polaków? I czy przespaliśmy kolejną wiosnę i lato, kiedy mogliśmy zminimalizować skutki sezonu smogowego? Bartosz Kicior, Geek Week: Jak wiadomo, kiedy tylko robi się zimno, zaczyna się w Polsce problem z zanieczyszczeniem powietrza. Co zrobił rząd w okresie wiosenno-letnim, kiedy mieliśmy chwilę wytchnienia, żeby przygotować się do kolejnego sezonu smogowego? Piotr Siergiej, Polski Alarm Smogowy: Mieliśmy jedno podejście rządu do wprowadzenia regulacji dotyczących poprawy jakości powietrza. Konkretnie chodziło o jakość powietrza w miastach i transport samochodowy. Ministerstwo Klimatu i Środowiska zaproponowało nowelizację prawa o elektromobilności, które pozwalałoby gminom na tworzenie tak zwanych Stref Czystego Transportu, czyli takich miejsc, do których samochody nie mogą wjeżdżać. To, co wypracowaliśmy z ministerstwem niosło pewne nadzieje, ale niestety ustawę wyrzucono do kosza. Przynajmniej takie informacje otrzymaliśmy niedawno. Zobaczymy jeszcze, jak to wszystko się potoczy. Są wstępne zapowiedzi, że ten projekt wróci na obrady rządu i w efekcie ustawa może trafić do parlamentu, ale na to musimy poczekać. Nie boi się pan tego, że przez pandemię i czwartą falę sprawa zostanie znowu zamieciona pod dywan? - Na pewno w tym najbliższym okresie tego typu rozwiązania trudniej będzie przeforsować, bo już dochodzą do nas doniesienia o nasileniu się pandemii. Niemniej bardzo istotnym jest, abyśmy nie zapominali o walce o jakość powietrza i pamiętali o tym, że w czasie pandemii powietrze w miastach nadal jest fatalnej jakości i że kopciuchy wciąż dymią. Tym bardziej, że zanieczyszczone powietrze przyczynia się do wzrostu zachorowań i śmierci na COVID-19, potęgując ten problem. Czyli oprócz jednej uchwały, która i tak ostatecznie nie weszła w życie, nie zmieniło się nic? - To nie tak, bo cały czas trwa program Czyste Powietrze, który zakłada likwidację trzech milionów kopciuchów w ciągu dziesięciu lat, czyli w praktyce w ciągu najbliższych siedmiu, bo pierwsze trzy lata już minęły. W tym czasie według danych ministerstwa złożono nieco ponad 300 tys. wniosków. Z prostych kalkulacji wynikałoby więc, że składanych jest 100 tys. wniosków rocznie, choć nie jest to do końca prawdą. Ta liczba wniosków wzrasta wraz z upływem czasu. W ostatnim roku była większa niż w latach poprzednich, bo wpłynęło ich około 200 tys. Jednak wciąż bardzo daleko do tych 3 mln w ciągu dekady. - Dobrą wiadomością jest też to, że dużym zainteresowaniem cieszą się pompy ciepła i fotowoltaika, liczba wniosków w tym programie także wzrasta, czyli widać, że jest chęć i potrzeba ze strony społeczeństwa. Ludzie chcą fotowoltaiki i pomp ciepła. Mamy już 700 tys. prosumentów energii w Polsce, a to już potężna grupa, która dodatkowo się powiększa. Chociaż w tym wypadku znowu mamy już zapowiedzi ograniczenia pomocy i zmiany przepisów na gorsze dla prosumentów energii. Chodzi o sposób rozliczania energii czy kilowatogodzin, ten nowy będzie dużo mniej atrakcyjny i może sprawić, że popularność fotowoltaiki zmaleje. Dla mnie takie podejście rządu jest dziwne, dlatego że jednocześnie z zapowiedzią zmian Ministerstwo Klimatu i Środowiska twierdzi, że wspiera fotowoltaikę i program Mój Prąd. Mówiąc o przepisach czy dyrektywach, które weszły niedawno w życie, nie sposób pominąć nowych wytycznych WHO na temat poziomów zanieczyszczenia powietrza. Obniżono dopuszczalne stężenia pyłów zawieszonych i innych cząstek w powietrzu. Co to oznacza dla Polski i czy w ogóle ma jakieś znaczenie? - Z pozoru może się wydawać, że to jakiś przepis uchwalony gdzieś tam w Nowym Jorku, który nie będzie nas za bardzo dotyczyć. Ja natomiast uważam, że będzie to jeden z przepisów, który bardzo mocno zmieni i prawo unijne, i tym samym polskie. Zmieni także to, jak podchodzimy do zanieczyszczenia powietrza. Po 15 latach Światowa Organizacja Zdrowia na skutek nowych badań i informacji naukowych dotyczących tego, jak jakość powietrza wpływa na nasze zdrowie, zdecydowała się zaostrzyć kryteria jakości powietrza. - Czyli to, co jeszcze kilka miesięcy temu było uznawane za dopuszczalne, tej chwili już nie jest. Na tę chwilę są to tylko rekomendacje, nie mają one mocy prawnej. Z drugiej strony wiemy, że Unia Europejska na pewno te rekomendacje będzie brała pod uwagę przy kolejnej ewaluacji norm jakości powietrza. Jeśli dokona zmian w przyszłym roku, to może regulacje dotyczące dopuszczalnych poziomów zanieczyszczeń i substancji w powietrzu będą również zaostrzone w Polsce. Polskie regulacje związane z zanieczyszczeniem powietrza będą musiały uwzględnić zaostrzenie przepisów na poziomie UE. - Na pewno długofalowo wpłynie to na sposób, w jaki będziemy ogrzewać domy. Pewne rozwiązania nie będą już promowane i uznawane za zgodne z przepisami, jak to było wcześniej. Moim zdaniem miasta będą musiały ograniczyć ruch samochodów w centrum. Największa zmiana, bo zmniejszenie aż czterokrotnie, dotyczy dopuszczalnego poziomu tlenków azotu, czyli substancji szkodliwej emitowanej przez silniki spalinowe. Już teraz Unia przymierza się do zaostrzenia przepisów związanych z wjazdem samochodów do miast. W Polsce również zaczyna się o tym mówić. Słyszymy o zakazie wjazdu diesli, o odchodzeniu od silników spalinowych w ogóle, choć daty są oczywiście bardzo odległe. Sposób korzystania z samochodów będzie według mnie fundamentalną kwestią, jeśli chodzi o walkę z zanieczyszczeniem powietrza. Jeśli chodzi o rozliczenie działań w ostatnim czasie, to Alarm zorganizował w Katowicach wydarzenie "Smogowa studniówka", prawda? - Tak, chodziło o to, że w Katowicach i na terenie województwa śląskiego zostało jeszcze tylko 100 dni do wymiany kotła. Te starsze niż 10 lat staną się nielegalne od pierwszego stycznia. Nowe przepisy zostały przyjęte cztery lata temu, więc moim zdaniem było bardzo dużo czasu na to, aby się przygotować, choć oczywiście obawiamy się, że kopciuchy nadal będą w użytku. Władze miast z województwa śląskiego zapowiadają, że nie będzie taryfy ulgowej. Straż miejska będzie chodziła po domach i pisała mandaty. Takich zapowiedzi o stanowczej postawie straży miejskiej było już wiele, ale praktyka pokazuje, że jest inaczej... - Strażnicy mają prawo wejść do kotłowni, zaglądnąć i jeśli zobaczą kocioł na paliwo stałe, to poprosić o specyfikację sprzętu. W przypadku, gdy kocioł nie ma tabliczki znamionowej, nie ma żadnej specyfikacji, automatycznie uznawany jest za kopciucha, czyli za kocioł pozaklasowy, starszy niż 10 lat. To już kwalifikuje się do mandatu. Rzeczywiście te działania mają pewien słaby punkt, bo nie wszystkie gminy w Polsce dysponują strażą miejską i nie wszędzie można egzekwować nowe przepisy. W śląskim około jedna piąta gmin nie ma straży. Do nas docierają sygnały o jeszcze jednym problemie w mniejszych miejscowościach: strażnicy najczęściej są członkami lokalnej społeczności, nieraz sami ogrzewają swoje domy na różne sposoby i nie zawsze mają ochotę kontrolować czy karać swoich sąsiadów. Mieszkańcy często też nie chcą współpracować... - Jeżeli pojawia się podejrzenie złamania prawa w tym zakresie, na przykład spalania odpadów, strażnicy mają obowiązek skontrolować piec, a my jako mieszkańcy mamy obowiązek wpuszczenia strażników na posesję pomiędzy 6:00 a 22:00. Jeżeli odmówimy, straż może wezwać policję i wtedy ta odmowa udostępnienia posesji staje się wykroczeniem. A co z dronami, które kontrolują emisję zanieczyszczeń z poszczególnych posesji, zamiast strażników? Takie rozwiązanie zaproponowano jakiś czas temu na przykład w Krakowie. - Są takie rozwiązania, Katowice również mają taki program. Każdy pomysł na walkę z zanieczyszczeniem powietrza jest dobry, ale ten wiąże się z dużymi kosztami. Zdarzają się sytuacje, w których niełatwo jest dokonać szczegółowej kontroli spalania, a taki sprzęt jest wyposażony w czujniki, które pozwalają skontrolować duży teren i natychmiast wysyłają informacje na przykład o spalaniu odpadów. To sprawdza się w dużych miastach. Ale już w mniejszych miejscowościach, gdzie mieszka kilka, kilkanaście tysięcy mieszkańców, naprawdę zastanowiłbym się, czy warto wydawać te sto tysięcy złotych albo i więcej na drona. Wydaje mi się, że lepiej zainwestować w porządną straż miejską, taką która jest zdeterminowana i która chce chodzić po domach. - No bo tak jak pan wspomniał, w małych miejscowościach bliskość sąsiedzka to w tym przypadku spory problem. Ludzie nie chcą donosić na sąsiada. Ewentualnie nawet jak ktoś dzwoni, to przeważnie mówi: "Tylko proszę nikomu nie wspominać, że to ja doniosłem", każdy chce pozostać anonimowy. Ja, i my generalnie jako alarm smogowy, dostajemy takie telefony. Ludzie domagają się działań, bo co chwila ktoś w ich okolicy spala ramy okienne czy stare płyty paździerzowe. Oczekują od nas interwencji, ale oczywiście anonimowo, bo nie chcą prowokować konfliktu w sąsiedztwie. - Rozwiązaniem może być na przykład straż gminna. Jeśli kilka gmin się umówi, to mają możliwość utworzenia takiej wspólnej jednostki. Wtedy kontrolę w konkretnej miejscowości mogą prowadzić osoby z innej. W ten sposób zwiększa się ta anonimowość, bo strażnik z jednej gminy jedzie na kontrolę do drugiej, do osób, które nie są jego sąsiadami. Załóżmy hipotetycznie, że ktoś dopiero teraz, czytając zapis naszej rozmowy, dowiaduje się o możliwości dofinansowania do wymiany kotła. Co musi zrobić? - Warto na początek sprawdzić w swojej gminie, jakie są dopłaty do wymiany kopciucha. Jeżeli mamy szczęście mieszkać w dużej miejscowości, to są one naprawdę duże. Wrocław oferuje maksymalnie 15 tys. złotych, Warszawa niecałe 20 tys. A koszt nowego pieca to? - Około 10 tys., tak, że mamy szansę na 100 proc. dofinansowania. A co z kosztami ogrzewania paliwem lepszej jakości? Droższe paliwo to jeden z koronnych argumentów przeciwników wymiany pieca. - Trzeba tutaj obalić pewien mit. Jeżeli zadbamy o odpowiednią izolację domu: wymienimy okna, docieplimy ściany wełną mineralną czy styropianem, to przejście z węgla na gaz nie oznacza znaczącego wzrostu kosztów. Nie mówię, że koszty będą dokładnie takie same, ale wzrosną naprawdę nieznacznie, o około 10 proc. Jeżeli natomiast mamy taki “zimny" dom, czy, jak to określamy czasem, "wampira energetycznego", to rzeczywiście ceny gazu mogą być znacznie większe. Jaki będzie nadchodzący sezon smogowy? Czy te działania, o których mówimy, przyniosą skutek? Patrząc na pomiary z pierwszych chłodnych dni, należy obawiać się kolejnej zimy z fatalnym powietrzem? - Uważam, że nie zobaczymy znacznej poprawy. Tak jak mówiłem, nadal mamy za mało wniosków złożonych w programie Czyste Powietrze. Jak dotąd wpłynęło ich 300 tys. a przypominam, że zakładamy, iż wymienionych zostanie 3 mln pieców do wymiany, a przecież wnioski to jeszcze nie wymienione faktycznie piece. Do tego musimy doliczyć kominki, które w ogóle nie są uwzględniane w tych rachubach. W niektórych miastach, takich jak Kraków, poprawa jakości będzie zauważalna. Tam wymieniono prawie wszystkie kotły na węgiel i drewno i widzimy spadek stężenia pyłów zawieszonych w sezonie grzewczym nawet o 40 proc. Ale to tylko na terenie miasta, bo już obwarzanek krakowski, czyli miejscowości dookoła, mają ogromny problem ze smogiem.