Tak naprawdę Deyna zawsze był starszy niż miasto, w którym przyszedł na świat. Starogard stał się bowiem Starogardem Gdańskim, kiedy trzyletni Kazik wyrastał już z pieluch. Urodził się 23 października 1947 roku jako piąte z dziesięciorga dzieci Franciszka i Jadwigi. Przez Ojca traktowany był surowo, więc do szkoły chodził w miarę regularnie. Częściej zdarzało się, że zapomniał odrobić lekcji. Nie zawsze miał na to czas, bo dosyć szybko całym jego życiem stała się piłka. Skazany na legendę Z futbolówką obchodził się wyjątkowo dostojnie już jako trampkarz. Harmonijnie nabywał sportowej dojrzałości i niepostrzeżenie stał się gwiazdą miejscowego Włókniarza. Wszyscy wiedzieli, że nie zostanie tam długo, bo zmarnować taki talent byłoby niegodziwością. Starały się o niego najsilniejsze kluby Trójmiasta, ale Kazik podążył w zupełnie innym kierunku. Jako 19-latek był już zawodnikiem ŁKS. W jego barwach zdążył tylko zadebiutować w ekstraklasie, bo wkrótce potem zwerbowała go warszawska Legia. Był rok 1966. Nie przypuszczał wtedy, że na Łazienkowskiej zostanie długich 12 lat. W tym czasie stał się liderem, idolem, kapitanem, a potem żywą legendą. Przy Łazienkowskiej stoi dzisiaj jego pomnik. Mariola na zawsze W ekstraklasie rozegrał dla Legii 304 mecze, zdobył 94 bramki. W latach 1969 i 1970 świętował mistrzostwo Polski, w 1973 roku wywalczył krajowy puchar. W sezonie 1969-70 warszawianie dotarli do półfinału Pucharu Mistrzów, a w tych samych rozgrywkach rok później zatrzymali się szczebel niżej. Deyna bez granic kochał piłkę, ale nie stronił też od kobiet. Któregoś dnia "połknął haczyk" na dobre. Mariola mieszkała w Poznaniu, więc zdarzało się, że po przedpołudniowych zajęciach pędził taksówką na Okęcie, wsiadał w samolot i leciał na spotkanie z ukochaną. W kieszeni miał bilet powrotny. Jeszcze tego samego dnia po południu meldował się w Warszawie na treningu. Miłość nie ociągała się z rozkwitem, pobrali się w 1970 roku. Mistrz i król Światowy aplauz przyniosły mu występy w reprezentacji. Debiutował w roku 1968, a czas jego największej świetności to pierwsza połowa lat 70. Za początek złotej ery należy uznać turniej olimpijski Monachium ’72. "Biało-Czerwoni" dotarli tam do finału, w którym spotkali się obrońcami tytułu z Węgier. Faworytem byli rywale i objęli prowadzenie jeszcze w pierwszej połowie, po fatalnym błędzie Deyny. Druga odsłona należała już tylko do niego. Zdobył dwie bramki, zapewniając naszym olimpijskie złoto i - z 10 golami na koncie - pieczętując tytuł króla strzelców.