Reklama

Piłkarskie legendy Orłów. Kazimierz Deyna - sylwetka

Dzisiaj mija dokładnie osiem lat od jego pogrzebu w Polsce, po wyczekiwanym sprowadzeniu prochów z USA. Spoczął w Alei Zasłużonych na stołecznych Powązkach. Kazimierz DEYNA - skryty chłopak, syn mleczarza z okolic Borów Tucholskich. Wyrósł na czołowego piłkarza świata swojej epoki.

Dzisiaj mija dokładnie osiem lat od jego pogrzebu w Polsce, po wyczekiwanym sprowadzeniu prochów z USA. Spoczął w Alei Zasłużonych na stołecznych Powązkach. Kazimierz DEYNA - skryty chłopak, syn mleczarza z okolic Borów Tucholskich. Wyrósł na czołowego piłkarza świata swojej epoki.

Tak naprawdę Deyna zawsze był starszy niż miasto, w którym przyszedł na świat. Starogard stał się bowiem Starogardem Gdańskim, kiedy trzyletni Kazik wyrastał już z pieluch. Urodził się 23 października 1947 roku jako piąte z dziesięciorga dzieci Franciszka i Jadwigi.

Przez Ojca traktowany był surowo, więc do szkoły chodził w miarę regularnie. Częściej zdarzało się, że zapomniał odrobić lekcji. Nie zawsze miał na to czas, bo dosyć szybko całym jego życiem stała się piłka.

Skazany na legendę

Z futbolówką obchodził się wyjątkowo dostojnie już jako trampkarz. Harmonijnie nabywał sportowej dojrzałości i niepostrzeżenie stał się gwiazdą miejscowego Włókniarza. Wszyscy wiedzieli, że nie zostanie tam długo, bo zmarnować taki talent byłoby niegodziwością. Starały się o niego najsilniejsze kluby Trójmiasta, ale Kazik podążył w zupełnie innym kierunku.

Reklama

Jako 19-latek był już zawodnikiem ŁKS. W jego barwach zdążył tylko zadebiutować w ekstraklasie, bo wkrótce potem zwerbowała go warszawska Legia. Był rok 1966. Nie przypuszczał wtedy, że na Łazienkowskiej zostanie długich 12 lat. W tym czasie stał się liderem, idolem, kapitanem, a potem żywą legendą. Przy Łazienkowskiej stoi dzisiaj jego pomnik. 

Mariola na zawsze

W ekstraklasie rozegrał dla Legii 304 mecze, zdobył 94 bramki. W latach 1969 i 1970 świętował mistrzostwo Polski, w 1973 roku wywalczył krajowy puchar. W sezonie 1969-70 warszawianie dotarli do półfinału Pucharu Mistrzów, a w tych samych rozgrywkach rok później zatrzymali się szczebel niżej.

Deyna bez granic kochał piłkę, ale nie stronił też od kobiet. Któregoś dnia "połknął haczyk" na dobre. Mariola mieszkała w Poznaniu, więc zdarzało się, że po przedpołudniowych zajęciach pędził taksówką na Okęcie, wsiadał w samolot i leciał na spotkanie z ukochaną. W kieszeni miał bilet powrotny. Jeszcze tego samego dnia po południu meldował się w Warszawie na treningu.

Miłość nie ociągała się z rozkwitem, pobrali się w 1970 roku.

Mistrz i król

Światowy aplauz przyniosły mu występy w reprezentacji. Debiutował w roku 1968, a czas jego największej świetności to pierwsza połowa lat 70. Za początek złotej ery należy uznać turniej olimpijski Monachium ’72.

"Biało-Czerwoni" dotarli tam do finału, w którym spotkali się obrońcami tytułu z Węgier. Faworytem byli rywale i objęli prowadzenie jeszcze w pierwszej połowie, po fatalnym błędzie Deyny. Druga odsłona należała już tylko do niego. Zdobył dwie bramki, zapewniając naszym olimpijskie złoto i - z 10 golami na koncie - pieczętując tytuł króla strzelców.

Prawdziwa euforia wybuchła jednak nad Wisłą dwa lata później. Podopieczni Kazimierza Górskiego na niemieckie mistrzostwa świata nie jechali w roli hegemonów. I może właśnie dlatego im się udało - zostali trzecią drużyną globu. 

Johan, Franz, Kazimierz...

"Kaka" był wielki jak nigdy wcześniej i nigdy potem. Jako centralna postać tamtej ekipy rządził niepodzielnie. Francuscy dziennikarze w uniesieniu nazwali go "Generałem". Został okrzyknięty trzecim graczem turnieju, tuż za takimi sławami jak Johan Cruyff i Franz Beckenbauer. W plebiscycie "France Football" na najlepszego piłkarza Europy kolejność była identyczna.

Polskiego lidera chciało mieć wtedy u siebie kilka czołowych klubów Starego Kontynentu - na czele z Realem Madryt, Bayernem Monachium, Interem Mediolan i Milanem. Z uwagi na uwarunkowania polityczne kończyło się zawsze tylko na wstępnej fazie rozmów.  

Kapitanował drużynie narodowej również w dwóch kolejnych wielkich imprezach. Igrzyska w Montrealu w 1976 roku zakończyły się dla zespołu Górskiego srebrnym medalem, co w kraju uznano za porażkę. Ale już pod wodzą nowego selekcjonera, Jacka Gmocha, Polacy mieli zostać mistrzami świata dwa lata później. Chociaż Deyna powoli myślał o zakończeniu przygody z reprezentacją, wciąż był w niej niezastąpiony.

"Kazek, wal gdzie popadnie"

Z trenerami żył dobrze. Przez całą dekadę gry w reprezentacji doszło w zasadzie tylko do jednego incydentu z jego udziałem. I to na gruncie półformalnym.

- Pewnego razu zgrupowanie kadry odbywało się w podwarszawskim Rembertowie - wspominał swego czasu kompan Deyny z reprezentacji, Grzegorz Lato. - Nie wiem, jakim cudem na jednym z treningów znalazły się rękawice bokserskie. Kaziu i ówczesny selekcjoner, Jacek Gmoch, założyli je, żeby popróbować się trochę dla żartu. Całe towarzystwo zebrało się dookoła nich, od razu zrobiła się atmosfera i zaczęły się dogadywanki. Janek Tomaszewski podpowiadał najgoręcej: "Kazek, wal gdzie popadnie i tak trafisz w szczękę". Kaziu zamachnął się dwa razy i.. trafił tam, gdzie musiał. Od razu się zakotłowało. Musieliśmy wkroczyć do akcji i rozdzielić obu bokserów. Trener nie był w stanie skontrować, Kaziu okazał się jednak lepszy technicznie. Cichych dni potem nie było. Po jakimś czasie selekcjoner śmiał się razem z nami.

Setka nieprawdziwa

Bilety na mistrzostwa świata w Argentynie (1978) zapewnił nam remis z Portugalią, uzyskany po bramce Deyny z... rzutu rożnego. Do dzisiaj pamięta się, że mimo spektakularnego trafienia legionista został przez publikę Stadionu Śląskiego wygwizdany. Ten incydent być może poszedłby w niepamięć, gdyby nasi na mundialu zaszaleli. Ale stało się inaczej - zawiedli. Zawiódł też Deyna.

W meczu z gospodarzami, który wtedy uważano za jego setny występ w kadrze (w późniejszych latach zweryfikowano oficjalny rejestr gier), nie wykorzystał rzutu karnego. Turniejowe potyczki z Peru i Brazylią były jego ostatnimi chwilami w reprezentacji. Miał 30 lat.

W tym samym roku wyjechał do Anglii - tam, gdzie zawsze chciał grać. Wyspiarski futbol nijak miał się jednak do jego niepospolitych predyspozycji. W Manchesterze City pograł więc tylko dwa lata, wystąpił w 38 meczach, 12 razy wpisał się na listę strzelców. W ekstraklasie Anglii do tej pory żaden Polak nie zdobył więcej bramek.

"Rogal" na pożegnanie

W 1981 roku przeniósł się do Stanów Zjednoczonych, gdzie przez następnych sześć lat występował w San Diego Sockers, sukcesy święcąc przede wszystkim w piłce halowej. Karierę kończył w Legends Tijuana, zespole stworzonym z gwiazd do występów pokazowych.  W lipcu 1989 roku pojawił się jeszcze w Danii na turnieju weteranów, traktowanych jako nieoficjalne mistrzostwa Europy. To był jego pierwszy i jedyny przylot na kontynent po emigracji do USA. Zaskoczył wszystkich świetną formą, na pożegnanie wsadził Włochom "rogala". Tak uświetnił ostatni mecz w życiu.

Dwa ocalenia i meta

Mało kto wie, że to, co przedstawianie jest zazwyczaj jako zakapturzona postać z kosą, przychodziło po niego dwa razy, kiedy był jeszcze małym chłopcem. Nie miał pięciu lat, gdy zachorował na zapalenie płuc - w tamtych czasach przypadłość, która dla medycyny wciąż stanowiła wyzwanie. Był jednak silny, wyszedł z tego.

Innym razem załamał się pod nim lód, kiedy na zamarzniętym jeziorze grał z kolegami w piłkę. Uratowali go, ale ostatkiem sił.

W dalekiej Ameryce - już jako 41-latek - stanął oko w oko z kostuchą po raz trzeci i ostatni. San Diego w Kalifornii, 1 września 1989 roku, godzina 1.25.

Sygnet odbiera złudzenia

Prowadząc samochód z nadmierną prędkością, wjechał w stojącą na poboczu, dobrze oświetlona ciężarówkę. Obrażenia głowy i klatki piersiowej były zbyt poważne, by liczyć na cud. Zidentyfikowano go na podstawie sygnetu. Uznano, że zasnął za kierownicą. We krwi miał dwa promile alkoholu. Czy tylko dlatego na autostradzie nie znaleziono śladów hamowania?

To był czas, kiedy nie układało mu się najlepiej - został oszukany przez wspólnika, miał kłopoty finansowe, bywał w kasynie, pojawił się problem z alkoholem. Rozgrywał chyba najważniejszy mecz życia, a stawka była najwyższa - odnalezienie samego siebie w nowym, coraz mniej kolorowym świecie.

Może przegrał, a może tylko nie zdążył wygrać...

Opracowanie: Łukasz Żurek

Kazimierz Deyna

(ur. 23 października 1947 r. w Starogardzie Gdańskim, zm. 1 września 1989 r. w San Diego)

Kariera piłkarska

1958-66: Włókniarz Starogard Gdański

1966: ŁKS Łódź

1966-78: Legia Warszawa

1978-81: Manchester City

1981-87: San Diego Sockers

1988-89: Legends Tijuana

Reprezentacja Polski

1968-78 (97 meczów/41 goli)

Sukcesy

Mistrzostwo olimpijskie i tytuł króla strzelców turnieju finałowego  (1972)

Wicemistrzostwo olimpijskie (1976)

III miejsce w MŚ (1974)

Trzeci piłkarz Europy w plebiscycie "France Football" (1974)

Odznaczenia

Złoty Krzyż Zasługi (1972)

Krzyż Kawalerski Order Odrodzenia Polski (1974)

Złoty Medal PKOl (2012, pośmiertnie)

Publikacja źródłowa: "Deyna" (1996). Autor: Stefan Szczepłek.

INTERIA.PL

Reklama

Reklama

Reklama

Strona główna INTERIA.PL

Polecamy