Polityk nie trafił jednak do aresztu, wpłacił 700 tys. zł kaucji. Odebrano mu paszport i zakazano opuszczania kraju. Jerzy Jędykiewicz - jak twierdzi prokuratura - przelał do wydawnictwa Stella Maris 30 mln zł. Tam dla spółki Energobudowa, której prezesuje pomorski baron, sporządzano fikcyjne ekspertyzy, po czym - po potrąceniu niewielkiej prowizji - wyprane pieniądze wypływały z wydawnictwa. W sumie straty spowodowane przez Jędykiewicza wynoszą 42 mln zł. Warto uzmysłowić sobie, jaka to kwota: oto Ministerstwo Gospodarki miało przekazać 30 mln zł na kontrakt dla województwa podlaskiego, ma dać 17 mln, a to - według przewodniczącego sejmiku wojewódzkiego - oznacza niedorozwój zamiast zrównoważony rozwój... Do tej pory w związku ze śledztwem w sprawie afery w Stella Maris, dotyczącym m.in. prania brudnych pieniędzy, podejrzane są 22 osoby. Byłym szefom wydawnictwa, w tym ks. Zbigniewowi B., gdańska prokuratura zarzuca, że w ciągu 3 lat wystawiali fikcyjne faktury VAT na sumę 65 mln zł. - Miejsce, do którego pieniądze trafiły, jest przedmiotem ustaleń w tej chwili - mówi prokurator Krzysztof Trynka. Zwierzchnicy pomorskiego barona SLD wprawdzie nie będą zmuszać go do złożenia legitymacji, ale oczekują od niego, że "zreflektuje się" i sam zawiesi członkostwo. Jerzy Jędykiewicz oświadczył, że zrobi to w sobotę. Na razie więc władze Sojuszu wierzą w niewinność swego funkcjonariusza. - Domniemanie niewinności jest standardem w demokratycznym państwie i dlatego ja osobiście mogę wierzyć w jego niewinność. Rozmawiałem z nim. Twierdzi, że nie popełnił przestępstwa - mówi sekretarz generalny SLD Marek Dyduch. Jędykiewicza nie potępia - jak na razie - Krzysztof Janik: - Wydawał mi się człowiekiem rozumnym i sympatycznym, i z niepokojem pewnym czekam na finał tej sprawy, dlatego że jest to bardzo przykre.