Był po prostu autentyczny. Siła papieża polega na tym, że on dostrzegł coś, co jest istotą chrześcijaństwa - coś czego się niejednokrotnie nie dostrzega - mianowicie, że tą istotą chrześcijaństwa jest wcielenie, to że Bóg stał się człowiekiem. Uprzywilejowanym miejscem do świadczenia Boga, obecności Boga nie są zaświaty, tylko jest człowiek, jako jednostka, cierpiąca, pełna lęku, pragnąca nadziei. I papież to widział. Jego religią tak naprawdę było człowieczeństwo. On był uważny na człowieka, przede wszystkim na jego istnienie. Sądzę, że też pod wpływem filozofii papież nauczył się tego, że miłość nie polega na dawaniu czegoś, tylko na dawaniu siebie i on dawał tak naprawdę siebie. A jak się daje siebie, to wszyscy to czują i to jest takie doświadczenie, którego nie da się w żaden sposób zakłamać. Sądzę, że ta spontaniczna modlitwa i ta żałoba po śmierci papieża właśnie wynika z bardzo prostego i elementarnego faktu, że papież po prostu kochał ludzi, w takim znaczeniu, że dawał im siebie samego.