Znowelizowane prawo zdecydowanie łagodniej traktuje ofiary przemocy, które w obliczu zagrożenia własnego życia i zdrowia nierzadko zabijają swych oprawców. Sprawa Agnieszki R. nie jest wyjątkiem. Zdesperowane żony i konkubiny niemalże każdego dnia chwytają za damską broń w postaci nożyczek, noży kuchennych i widelców. Zwykle sytuacje takie maja tragiczny finał. Późnym marcowym popołudniem do jednego z komisariatów policji w Katowicach zgłosiła się trzydziestoletnia kobieta z posiniaczoną twarzą. Drobna, filigranowa Agnieszka R. wyglądała zdecydowanie poważniej jak na swój wiek. Nic zresztą dziwnego. Z zeznań które złożyła jasno wynikało, że życie jej nie rozpieszczało. W szczególności zaś nie rozpieszczał jej konkubent, z którym związana była uczuciem, mieszkaniem i łożem od dziesięciu lat. Bogdan T. z zawodu był kierowcą, takim któremu za pijaństwo odebrano prawo jazdy na dwa lata. Od kilku miesięcy nie pracował, co nie znaczy wcale, że nie przynosił do domu pieniędzy. Wprost przeciwnie. Bywało, że miewał ich nadmiar. Wtedy obdarowywał hojnie Agnieszkę jej córkę Ewę i dwoje własnych, nieślubnych dzieci. W Załężu wszyscy wiedzieli, że Andrzej to król złomowiska. Miał niezły bajer i smykałkę do handlu złomem. Każdego dnia odwiedzał okoliczne wysypiska. Makulatura, butelki, szmaty, żelastwo. Wszystko to było w kręgu jego zainteresowań. -To nie był wcale taki zły facet, tyle, że lubił wypić- bronią kolegę chłopcy ze złomowiska na Załęskiej Hałdzie. Choć chłopisko było z Bogdana spore, nie miał głowy do wódki. Po kilku zaledwie kieliszkach wstępował w niego szatan. Dostawał furii, zaczepiał wszystkich wokoło, sam kilkakrotnie próbował popełnić samobójstwo. - Nasze pożycie układało się na początku dobrze, gdyby nie alkohol. Wcześniej prawie nie zaglądał do kieliszka. Jak już zaczął to się w nim wariat obudził. Bił nas, mnie i Ewunię- zeznawała przed prokuratorem Agnieszka R. W końcu miarka się przebrała. Bogdan dostał prawdziwego świra. Kiedy mała nie nadążała za jedzeniem poganiał ją biciem w plecy. Jak to nie pomagało wkładał dziecko do szafy i kopał z całej siły w drewniane drzwi. - Broniłam siebie i córki jak mogłam, ale sił mi nie wystarcza, bo przez ostatnie trzy miesiące nie było dnia, żeby wrócił do domu trzeźwy - wyznała przed prokuratorem Agnieszka R. Bogdan T. znęcał się nad Agnieszką i małą Ewą w sposób nader wyrafinowany. Marcowego wieczoru jednak przesadził. Najpierw zaczął maltretować dziecko, potem rzucił się na Agnieszkę z nożem. - Byłam akurat w kuchni. On wpadł w furię i zaskoczył mnie z tyłu. Wystarczył moment. Na stole leżały dwa noże. Jakoś wpadł mi w ręce ten najdłuższy, do krojenia mięsa. Chwyciłam i jednym ruchem wbiłam go mu w piersi. Wszedł jak w masło, a on przewrócił się od razu na podłogę. Wokół było pełno krwi. Nie potrafię o tym spokojnie mówić - Agnieszka jest wciąż zrozpaczona. Wciąż rozpamiętuje tamto feralne marcowe popołudnie choć uniewinniający wyrok jaki ogłoszono w pierwszej instancji zdążył się już dawno uprawomocnić. Niebawem przez Sądem Okręgowym stanie kolejna kobieta oskarżona o zabójstwo konkubenta. Czy w tej sprawie również zapadnie wyrok uniewinniający? Trudno snuć jakiekolwiek przypuszczenia. Wiadomo jednak, że obrońcy będą mieli trudny orzech do zgryzienia. Ponad czterdziestoletnia zabójczyni w chwili popełnienia czynu znajdowała się bowiem w stanie nietrzeźwym. Andrzej S i Małgorzata H. przeżyli pod wspólnym dachem pięć długich lat. Z początkiem prowadzili wzorowe gospodarstwo. Potem coś się pomiędzy nimi zaczęło psuć. Coraz częściej dochodziło do awantur i rękoczynów. Oboje nie wylewali za kołnierz. Liczyli, że wódka pomoże im pokonać stresy. Krytycznego dnia nawet specjalnie się nie pokłócili. Pierwszą flaszkę kupił Andrzej. W godzinę zobaczyli dno. Małgośka poleciała po drugą. Nie zdążyli opróżnić jej do końca. Po trzeciej kolejce Andrzej złożył jej propozycję nie do odrzucenia. - No to chop malutka, czas się zabawić - rzucił dowcipnie. - Nic z tego. Z pijanym nie tańczę - odparła z przekąsem. - Jak nie tańczysz to ja ci zaraz wpierdol spuszczę, taki że popamiętasz - Andrzej wyraźnie stracił panowanie nad sobą. Najpierw uderzył partnerkę z całej siły pięścią w twarz, a potem chwycił oburącz za szyję. Małgorzata zdołała jednak wyrwać się szalonemu konkubentowi. Pobiegła do kuchni, chwyciła nóż i zadała nim Andrzejowi dwa śmiertelne ciosy w okolice brzuch. Fragment aktu oskarżenia: Gdy konkubent upadł we krwi na podłogę tracąc przytomność, umyła i wytarła nóż wrzucając go następnie do kubła pod zlewem Do niego również wrzuciła zebrane ze stołu butelki po wypitym alkoholu. Dopiero potem wyszła z domu by zawiadomić pogotowie. Jednak przybyły za miejsce lekarz stwierdził zgon Andrzeja. Małgorzata H. trafiła z precyzją godną chirurga. Nóż utkwił między żebrami przekłuwając tętnicę okrężniczą i jelito grube. Ranny nie miał szans na przeżycie. Wykrwawił się w niecały kwadrans. W oparciu o zebrany materiał prokurator postawił Małgorzacie H. zarzut popełnienia zabójstwa. Kobieta przyznała się do winy. Wyjaśniła jednak, że cios zadała w obronie przed napaścią. Temu tłumaczeniu nie dano jednak wiary. Zdaniem oskarżyciela mogła w inny sposób chronić się przed napastliwymi zaczepkami lub po prostu uciec. Zarzucono jej również, że to ona właśnie była strona atakującą, działając wręcz w bezpośrednim zamiarze pozbawienia życia Andrzeja S. W sprawach o mężobójstwa sądy wydają rozmaite wyroki. Często sprzeczne z sobą. Jedno wszak nie ulega wątpliwości. Kto swym zachowaniem zagraża zdrowia i życiu drugiej osoby sam ryzykuje śmiercią. TK PRZECZYTAJ INNE HISTORIE: Opowieści z piekła rodem Zagadkowa śmierć Historie krwią spisane Humor z prokuratorskiej teki