Przyznam się, że telewizyjną histerię na ten temat oglądałem z niesmakiem. Nasze stacje informacyjne, nauczywszy się od CNN-u, że powinien być tylko jeden, za to dominujący, news w ciągu dnia bulgotały nic nie wiedząc o losie Polaka tak, że większość widzów po prostu poczuła się zmęczona. Potem dowiedzieliśmy się, że talibowie zamordowali polskiego inżyniera i sprzedali agencji Reutera film ze sceną zabójstwa. A w Polsce natychmiast odezwały się głosy oskarżające rząd, premiera i ministra spraw zagranicznych o to, że nie zapobiegli zabójstwu. Szczególnie satyrycznie brzmi oskarżanie Donalda Tuska o to, że mówiąc, iż Polska nie płaci okupów za porwanych, przyczynił się do wyroku na Polaka. Tymczasem każdy, kto ma pojęcie o postępowaniu z terrorystami, wie doskonale, że takie oświadczenia znaczą tyle, że okup zapłacimy, tylko się do tego nie przyznamy. O samych negocjacjach z porywaczami wiemy tak niewiele, że ocenianie, czy rząd zrobił wszystko, czy nie, jest wyłącznie deklaracją sympatii bądź antypatii wobec osób za negocjacje odpowiedzialnych. Co więcej: opinia publiczna chyba nie powinna być zbyt szczegółowo informowana zarówno o tym, czy byliśmy gotowi zapłacić okup, jak i o samej kuchni negocjacyjnej, bo niestety nie można wykluczyć, iż gdzieś w świecie zostanie porwany kolejny Polak, a ujawnienie kulis negocjacji będzie świetną instrukcją dla porywaczy. Nie mówiąc już o tym, że publiczne potwierdzenie gotowości do zapłacenia okupu może skutkować falą porwań Polaków - no bo skoro rząd płaci, to trudno nie skorzystać z łatwego zarobku. Pytanie: co powinniśmy zrobić? Nie tylko w odpowiedzi na okrutne morderstwo inżyniera, ale po to, by Polacy nie stali się obiektem polowań band terrorystycznych. Kiedyś, gdy byli porywani obywatele sowieccy, KGB stosowało prostą metodę: identyfikowało porywaczy, po czym starało się ich zlikwidować, zazwyczaj skutecznie. Ale zanim to nastąpiło, porywacz stawał się sam ofiarą porwania. Porywano jego rodzinę. Nikt nie stawiał żądań, nie chciał okupu, tylko terrorysta dostawał od czasu do czasu kawałki swoich bliskich. A w końcu sam wpadał pod samochód, albo topił się przyodziany w betonowe buty. W następstwie takich działań Rosjanie przestali być porywani. Tę samą metodę, nieco ucywilizowaną, stosuje też CIA. Porywacz obywatela USA wie, że do końca życia nie będzie bezpieczny. A doświadczenie wskazuje, że ten koniec następuje dość szybko. Jakby to okrutnie i cynicznie nie brzmiało, z bandytami należy postępować po bandycku. Czy Polskę i polskie służby specjalne będzie stać na takie działanie? Nie wiem. I chyba nie chcę wiedzieć, bo w końcu od tego są owe służby, aby załatwiać za obywateli pewne sprawy. W końcu płacimy podatki nie po to, żeby podsłuchiwano nasze telefony, tylko po to, żeby mieć minimum poczucia bezpieczeństwa zarówno w Polsce, jak i za granicą. A może być z tym kłopot, bo Polska, niegdyś - w czasach PRL - będąca azylem dla terrorystów, teraz jest postrzegana jako kraj z drugiej strony barykady. Kilka dni temu złapano na Okęciu turystę z dwoma paczkami napromieniowanych papierosów. Zdaniem specjalistów, mógł to być "tester" sprawdzający skuteczność zabezpieczeń antyterrorystycznych. Polak w Pakistanie też raczej nie był przypadkową ofiarą porwania. Terroryści uznali, że mogą coś ugrać porywając obywatela państwa, będącego liczącym się członkiem koalicji w Afganistanie i Iraku. Niestety, powinniśmy chyba przyzwyczaić się do myśli, że nasze służby powinny zabezpieczać pobyt naszych pracowników, biznesmenów czy dziennikarzy w obszarach szczególnie narażonych na ataki terrorystyczne. I to powinien być plan minimum po smutnej lekcji wyniesionej z Pakistanu. Tak swoją drogą, nasze doświadczenie dowodzi rzeczy nadzwyczaj smutnej. Pakistan, państwo atomowe, znajduje się w stanie gigantycznej anarchii wewnętrznej. Niektórzy powiadają, że się rozpada. Dla świata jest to zagrożenie pierwszej kategorii. Nie można wykluczyć, że bandyci, którzy zamordowali polskiego inżyniera, staną się w przewidywalnej przyszłości posiadaczami bomby atomowej. Chyba że wcześniej spotka ich seria nieszczęśliwych wypadków, podobnych do tych, które przytrafiły się mordercom Amerykanina, Daniela Pearla. Jerzy Marek Nowakowski