Najnowsza książka pod redakcją Diane Ducret autorki bestsellerowej serii "Kobiety Dyktatorów" odsłania szokujące kulisy ostatnich chwil życia despotów. Od Papa Doca na Haiti przez Generała Franko w Hiszpanii po Wietnamskich braci Diem - Ducret konsekwentnie ukazuje zaskakującą uniwersalność, groteskowość oraz patologię ostatnich dni dyktatorów, którzy niezależnie od szerokości geograficznej, zdawali się poddawać temu samemu scenariuszowi nieuchronnego upadku. Mimo iż temat zdaje się ciążyć w kierunku książki historycznej - prezentowane sylwetki są napisane z reporterskim zacięciem nie obciążającym czytelnika nadmiarem faktów, starannie wydobywając te najciekawsze i najbardziej pikantne. W rezultacie, mimo iż jesteśmy świadomi finału każdej z historii, z zapartym tchem będziemy ją śledzić do samego końca. W tle niedawnych wydarzeń, jak lincz na pułkowniku Kadafim, zmiana na stanowisku wodza w Korei Północnej, czy wreszcie wydarzeń na Ukrainie, książka Ducret zyskuje jeszcze bardziej na uniwersalności, podkreślając, że problem despotyzmu i systemów totalitarnych nie stanowi zamierzchłej przeszłości a wciąż aktualny problem. Fragmenty: "Już od miesięcy pętla się zaciska. Na początku listopada Hitler musi uciekać przed Armią Czerwoną. Opuszcza Wilczy Szaniec (Wolfschanze), swoją kwaterę w Prusach Wschodnich. Najpierw udaje się w góry Taunus, by przygotować i śledzić kontrofensywę swoich wojsk pancernych w Ardenach. Po niepowodzeniu operacji wraca do Berlina, gdzie wprowadza się do bunkra, który kazał wybudować pod budynkiem Kancelarii Rzeszy. Sytuacja na obu frontach pogarsza z dnia na dzień. (...) Wypadki w zawrotnym tempie nieuchronnie prowadzą ku przepaści. Kleszcze wokół Berlina zaciskają się coraz mocniej. Armia Czerwona dociera już na obrzeża miasta i szykuje się do ataku na centrum. Do stolicy "Tysiącletniej Rzeszy" wielkimi krokami zbliża się apokalipsa, przynosząc ze sobą chaos i piekło. Radziecka artyleria kończy dzieło zapoczątkowane przez brytyjskie i amerykańskie bombowce. Miasto przypomina morze ruin. Ten widok jednak nie wzrusza Hitlera, który oświadcza Speerowi, że właściwie dobrze się stało, bo po wojnie i tak trzeba będzie zbudować nowy Berlin. Nie obchodzi go, jakie piekło przechodzą berlińczycy pozbawieni żywności i wody, w zgliszczach i tunelach metra ukrywający się przed nieprzerwanymi nalotami. Miastem rządzi śmierć. Na prowizorycznych szubienicach wiszą ciała dezerterów i rzekomych zdrajców, a w więzieniach trwa dobijanie ostatnich więźniów. Rozkład ustroju nazistowskiego postępuje w zastraszającym tempie. Na skutek problemów komunikacyjnych łańcuch dowodzenia sypie się, a w niektórych miejscach zostaje nawet całkowicie zerwany. Co więcej, część generalicji lekceważy rozkazy przychodzące z bunkra i próbuje otworzyć sobie drogę ku pozycjom amerykańskim na zachodzie. Do tego jeszcze rozgrywa się ni to komedia, ni tragedia: ocierająca się o farsę walka o władzę. Główne postaci reżimu szarpią się, aż do ostatniej chwili tworząc karykaturalny wizerunek nazistowskich "rządów wielu".(...) Hitler do końca pozostaje niewolnikiem swoich obsesji: tekst jego testamentu zaczyna i kończy tyradą oskarżeń pod adresem Żydów. Gwałtownie atakuje "mężów stanu, którzy albo sami mieli żydowskie pochodzenie, albo sprzyjali żydowskim interesom". Po raz tysięczny powtarza te same zarzuty: to na Ż ydach, i tylko na nich, ciąży odpowiedzialność za całe zło, które się dokonało. Wreszcie apeluje do Niemców, by "skrupulatnie przestrzegali praw rasowych, nade wszystko zaś, by bezlitośnie stawiali opór gadzinie zatruwającej wszystkie narody świata: żydowskiej międzynarodówce". Gdzieś między wierszami zajmuje się też kwestią swojego następcy. Na czele państwa i Wehrmachtu stawia admirała Dönitza. W ten sposób, niejako przy okazji, rozlicza się z wojskami lądowymi i Luftwaffe, które nieraz oskarżał o słabość, a nawet zdradę. Nakazuje też utworzenie nowego rządu, na kanclerza Rzeszy wyznaczając Goebbelsa. Wierny zausznik krótko będzie się rozkoszował tą perspektywą. Wszak obiecał, że nie przeżyje swojego Führera. Następnie Hitler sporządza swoją ostatnią wolę, której wykonanie powierza Martinowi Bormannowi, "najwierniejszemu towarzyszowi partyjnemu". Tekst kończą dyspozycje: "Aby uniknąć wstydu upadku i kapitulacji, ja i moja żona wybieramy śmierć. Naszym życzeniem jest, by zaraz potem nasze ciała spalono w miejscu, gdzie przez dwanaście lat służby na rzecz narodu co dzień wykonywałem lwią część swoich obowiązków".(...) W decyzji podjętej kilka dni wcześniej utwierdzają go wiadomości z Włoch: aresztowanie, następnie egzekucja Mussoliniego i jego kochanki Clary Petacci; a zwłaszcza informacja o tym, że ciała powieszono głowami w dół i wystawiono na widok publiczny na mediolańskim placu Loreto. Hitler panicznie boi się podobnego upokorzenia; albo tego, że miałby być pokazywany w Moskwie w klatce, "niczym małpa". Koniec jest już bliski. Najpierw Hitler sprawdza skuteczność kapsułek z cyjankiem, dostarczonych przez Himmlera. Z powodu zdrady szefa SS ma pewne wątpliwości. Trucizna zostaje wypróbowana na Blondi. Działa natychmiast. Można rozpocząć ostatni akt dramatu. 30 kwietnia, po obiedzie z sekretarzami i pożegnaniu ze współpracownikami - kiedy to Goebbels i Magda zaklinają, by zmienił decyzję - Hitler z żoną udają się do swojego pokoju. Dochodzi godzina piętnasta. W tym samym czasie w wyżej położonej części rozgrywają się sceny żywo przypominające średniowieczny taniec śmierci. Mieszkańcy bunkra gromadzą się w stołówce. Mężczyźni i kobiety, młodzi i starzy próbują zagłuszyć lęk śpiewem, tańcem i piciem. Z głośników na cały głos dudni muzyka. Adiutant Führera daremnie próbuje ich uciszyć. Wola życia bierze górę. Podczas gdy nad głowami Hitlera i jego żony odbywa się apokaliptyczny bal, para zadaje sobie śmierć. Jeśli wierzyć świadectwu Sturmbannführera SS Ottona Günsche, który jako jeden z pierwszych wszedł do pokoju i potem opisał Traudl Junge to, co zobaczył, "Führer strzelił sobie w usta, a poza tym rozgryzł kapsułkę [z trucizną]". Według innej wersji Hitler miał sobie strzelić w prawą skroń. Obok niego w niebieskim szlafroku, z podkulonymi nogami leżała Ewa Braun. Sine, zaciśnięte wargi świadczyły, że zażyła truciznę. Sztuka kończy się kolejną upiorną sceną. Z bunkra wyrusza kondukt pogrzebowy. Do wtóru ogłuszającego huku moździerzy i granatów współpracownicy niosą na własnych barkach owinięte ciała. Składają je kilka metrów od wejścia do bunkra. Polewają dziesięcioma kanistrami benzyny. Porywisty wiatr hulający w ogrodzie Starej Kancelarii gasi zapałki. Trzeba zapalić pochodnię, by wreszcie wypełnić ostatnią wolę Führera. Nie od razu jednak się udaje. Ciała nie zwęgliły się w całości, nieco później operacja musi zostać powtórzona. Niewiarygodne, ale to jeszcze nie koniec koszmaru. Następnego wieczora Magda Goebbels truje szóstkę swoich dzieci. Parę dni wcześniej tak tłumaczyła się Traudl Junge ze swojej decyzji: "Lepiej, by umarły, niż by musiały znosić hańbę i pośmiewisko. W Niemczech, które nastaną po wojnie, nie ma miejsca dla moich dzieci". Później dzieciobójczyni przyłącza się do męża, który właśnie zapisuje w pamiętniku ostatnie zdania. Następnie oboje wychodzą do ogrodu, gdzie odbierają sobie życie. Zaraz potem ich ciała również pochłania ogień. Kilka godzin później większość ocalałych próbuje ucieczki. Liczą, że trzymając się torów metra, dotrą do niemieckich oddziałów znajdujących się poza stolicą. Wyruszają w dziesięciu dwudziestoosobowych grupkach. Ich sylwetki szybko znikają w mroku. Od tej pory losy rozbitków biegną różnymi drogami. Niektórzy, jak Bormann, zginęli, inni wpadli w ręce Sowietów. Jedynie nielicznym udało się dotrzeć do celu. Drugiego maja, kiedy generał Weidling wydał rozkaz przerwania ognia, walki w Berlinie dobiegły końca. Kilka dni później, 7 maja w Reims, a dzień później w Berlinie, Niemcy podpisały akt kapitulacji. Apokalipsa, zmierzch bogów - te określenia bodaj najlepiej ukazują ostatnie dni Hitlera, ale nie można się na nich zatrzymać. Agonia III Rzeszy jedynie nasiliła perwersyjny narcyzm jej przywódcy. Począwszy od 27 listopada 1941 roku, niejednokrotnie podkreślał, że w razie klęski "nie uroni nawet łzy" nad losem narodu. Powtarzał to zdanie także w czeluściach bunkra, kiedy domniemanie stało się rzeczywistością. Pięć milionów Niemców oddało życie za niego i za ojczyznę, a on chłostał pogardą naród niegodzien swego wodza i już przez to tylko zasługujący na unicestwienie. Ta postawa w pełni obnaża nihilizm, żyjący w samym sercu narodowego socjalizmu. Hitler, od młodości zafascynowany twórczością Wagnera, bardzo szybko zaczął się utożsamiać z jego bohaterami. W Linzu, gdzie po raz pierwszy zetknął się z mistrzem, dziesiątki razy oglądał operę Rienzi, ostatni z trybunów. Podziwiał buntownika, który wybrał śmierć i autodestrukcję. "Wtedy wszystko się zaczęło", wyznał po latach. Hitler chciał umrzeć jak przystało na bohatera Wagnerowskiego; niczym herosi pogańskiej Germanii, których ciała płonęły na stosie, a prochy porywał wiatr."