W upalne, lipcowe popołudnie wybrałem się na przechadzkę po Bytomiu z emerytowanym funkcjonariuszem policji kom. Henrykiem Kulawikiem. Przed kościołem św. Trójcy przystanęliśmy na chwilę. To właśnie w tym miejscu podczas prowadzonych prac remontowych odnaleziono niedawno wampiryczny grób sprzed ponad trzystu lat. Pochowanemu skazańcowi odcięto głowę, a następnie umieszczono ją między nogami. Kom. Kulawik jest chyba ostatnim bytomskim policjantem, który uczestniczył w obławach na współczesnych wampirów; Knychałę, Zuba i Marchwickiego. Wszyscy skończyli na stryczku. Co prawda żadnego z nich po śmierci nie pozbawiono głowy, ale zanim spoczęli w grobach, ich ciała pokiereszowały wszerz i wzdłuż chirurgiczne skalpele. Uczeni medycy za wszelką cenę usiłowali wniknąć w głąb ciał seryjnych zabójców. - Kiedy wspominam te sprawy, przychodzą mi na myśl legendy o prasłowiańskich wampirach przyjmujących postacie nietoperzy wysysających krew śpiących. Czasami wydaje mi się, że sprawcy okrutnych zbrodni to wysłannicy z piekła rodem. Bo przecież zwykłego człowieka nie stać na popełnienie tak odrażających czynów - mówi komendant. Kto wie, jeśli istnieją tajemne moce, to może właśnie duch owego bezimiennego wampira pochowanego przy bytomskim kościele wstąpił tuż po Wszystkich Świętych 1974 roku w Joachima Knychałę? Był 3 listopada 1974 roku. 21-letnia Maria B. wracała w towarzystwie koleżanek z dyskoteki w klubie Pyrlik w Bytomiu. Dziewczyny rozstały się na pobliskim skrzyżowaniu. Stamtąd Maria sama udała się w kierunku domu. Jeszcze przed wejściem do klatki schodowej usłyszała za sobą czyjeś kroki. Odwróciła się i ujrzała młodego mężczyznę. Chwilę potem otrzymała silny cios w głowę. Mimo mocnego uderzenia nie straciła przytomności i zaczęła wzywać pomocy. Hałas spłoszył napastnika. W taki oto sposób debiutował jeden z najgłośniejszych, śląskich wampirów naszych czasów - Joachim Knychała. Działania operacyjne milicji mające na celu jego ujęcie trwały ponad osiem lat. W tym czasie Knychała zabił pięć kobiet, a następnych dziewięć usiłował. Akta sprawy opatrzone były kryptonimem Frankenstein, który potem przylgnął do postaci Knychały jako swoista ksywa. Dwa lata później znów zaatakował w okolicach Święta Zmarłych. Tego dnia posterunek milicji przy ul. Rostki w Bytomiu zaalarmowany został przez jednego z mieszkańców, że w piwnicy leżą zwłoki kobiety. Ofiara była całkowicie obnażona i miała zmasakrowaną twarz. Fragmenty zeznań oskarżonego Knychały: - Dojrzałem ją w tramwaju. Postanowiłem śledzić. Gdy weszła do klatki schodowej uderzyłem ją w tył głowy. Chciałem wiać, ale w pobliskim mieszkaniu odezwał się pies. Myślę sobie, poczuł krew. Zawlokłem więc bezwładne ciało do piwnicy. Już miałem wychodzić z dołu, gdy doszły mnie jęki kobiety. Wróciłem i dołożyłem jej z całej siły siekierą. Ale ona dalej jęczała. Co za baba pomyślałem i jeszcze raz walnąłem ją w głowę. Po dwóch nieudanych próbach zabójstw Frankenstein przemienił się na powrót w zupełnie normalnego człowieka. Wkrótce na świat przyszła jego córeczka. - Kochałem ją i kocham nadal. Poświęcałem jej wszystkie wolne chwile. Żonę też kocham. Żałuję, że będą musiały żyć z piętnem ojca i męża wampira - wspominał później Knychała opuszczając gmach Sądu Wojewódzkiego w Katowicach tuż po ogłoszeniu wyroku śmierci.