- Totalny chaos. Ewakuowano ludzi z dworca i okolicznych biurowców. Wtedy nie było jeszcze pewności, że mamy do czynienia z atakami terrorystycznymi - opowiada Tadeusz Jagodziński z polskiej sekcji BBC, który był na stacji Liverpool kilkadziesiąt minut po eksplozji. To właśnie od wybuchu na tym dworcu rozpoczęła się seria zamachów. Ewelina, Polka mieszkająca pięć minut drogi od londyńskiej stacji Liverpool, obserwowała reakcje miasta z dachu swego domu. - Jest przedziwnie. Nie widzę w ogóle ludzi. Tylko przejeżdżająca straż i karetki. Wygląda to jak wymarłe miasto - opowiada. Być może telefony komórkowe wyzwoliły bomby, które wybuchły przed południem w Londynie - o takich pojawiających się podejrzeniach mówi pani Ewelina. Teraz aparaty są praktycznie bezużyteczne. - Kilka godzin temu dochodziły jeszcze SMS-y, teraz już nie działa nic - opowiada Polka. Zdaniem Tadeusza Jagodzińskiego nie należy się spodziewać ogłoszenia stanu wyjątkowego. - Tego nie było nawet w Madrycie - mówi. - Jest bardzo trudno dostać się na lotnisko. Na szczęście nic złego się tam nie dzieje - mówi pani Beata, Polka mieszkająca w pobliżu lotniska Heathrow. Z jej relacji wynika, że w Londynie wszyscy poruszają się prawie wyłącznie piechotą. - Ludzi spotyka się najczęściej w kawiarniach, gdzie ustawione są telewizory, tam wszyscy oglądają to, co się teraz dzieje w mieście - mówi pani Ewelina. W centralnym Londynie nie jeździ nie tylko metro, ale także z ruchu zostały wyłączone autobusy. Według relacji Polki, do centrum miasta wjechało także wojsko. - Pracuję w północno-wschodnim Londynie i tu wszyscy są zwalniani do domów - relacjonuje Emil Koniarski, Polak pracujący w dzielnicy Queens Park. - Wszyscy śledzą to, co się dzieje, oglądając telewizję i słuchając radia - opowiada i dodaje, że wiele osób czeka kilkukilometrowa piesza wędrówka do domu. - W londyńskich szpitalach wstrzymano przyjęcia planowe, sale operacyjne przygotowywane są na przyjęcie ofiar wybuchów - relacjonuje Karol Szymański, polski lekarz pracujący w Londynie. Mówi, że wszyscy chorzy, których życiu nie zagraża niebezpieczeństwo, są odsyłani do lekarzy rodzinnych, by nie blokować miejsca dla poszkodowanych w zamachach. - Przyjęcia wstrzymały już szpitale w Londynie centralnym. Placówki na obrzeżach przygotowują łóżka dla kolejnych rannych - opowiada. Zobacz raport specjalny "Terroryzowany Londyn"