Cała ta historia zaczęła się w marcu 2008 roku. Tamtego nieszczęsnego wieczoru Wojtek, polski emigrant, wrócił do domu pijany i zrobił wielką awanturę. Nie doszło wtedy do przemocy wobec żony ani dzieci, ale została zawiadomiona policja, która ściągnęła opiekę społeczną. W efekcie ojciec dostał zakaz zbliżania się do dzieci, a ich matka, aby zachować do nich prawa, nie mogła przyjąć Wojtka do domu. Kiedy dzieci nadal były pod ochroną opieki społecznej, a rodzice nie współpracowali z urzędnikami, sprawa została zgłoszona do sądu wraz z pozwem o pozbawienie rodziców praw rodzicielskich. W panice o utratę dzieci ojciec wywiózł je do Polski pod koniec roku 2008. Sprawa ta była na tyle szokująca, że zainteresowała prasę w Anglii i Polsce. Opisała ją najpierw Michalina Buenk, dziennikarka Cooltury w reportażu "Chcą nam zabrać dzieci". Klara Klinger, dziennikarka "Dziennika" w Polsce poruszyła ten problem w artykule "Gorliwi urzędnicy odbierają dzieci". Ja osobiście zajęłam się tą sprawą jako pracownik socjalny i specjalistka odpisująca na listy czytelników w Coolturze od roku 2007. Ojciec dwójki dzieci chciał rozgłosić niesprawiedliwość, jaka spotkała jego rodzinę i szukał wsparcia w walce z systemem opieki społecznej w Anglii. - Jak oni mogą zabrać mi moje dzieci? - domagał się odpowiedzi sfrustrowany Wojtek. Dzieci nie są naszą własnością, ale odrębnymi osobami ze swoją osobowością, które do momentu uzyskania samodzielności, potrzebują naszej opieki. Nawet angielskie prawo odzwierciedliło to dość nowo odkryte zjawisko praw dziecka i wraz z nową ustawą (Children Act 1989) zmieniło terminologię z "praw rodzicielskich" na "obowiązki rodzicielskie" (parental responsibilities). Odróżnienie prawa dzieci do spokojnego, wolnego od przemocy życia od praw rodziców do życia w prywatności i stylu, w jakim oni sobie wybrali (według Artykułu 8 Human Rights Act 1998) zajęło Wojtkowi dobrych parę tygodni. Celem długich rozmów telefonicznych przez parę następnych miesięcy było najpierw przekonanie Wojtka, dlaczego każdy z nas, a tym bardziej urzędnicy, ma obowiązek chronić dzieci a później, gdzie on sam popełnił błąd. Trudno było się przyznać twardemu Polakowi, że to jego wybuchowy charakter przyciągnął zainteresowanie angielskiej opieki społecznej, a jego urażona duma męska nie pozwoliła mu na żadne podporządkowanie się do stawianych mu warunków. - Miałem poczucie, że pan S. traktuje angielskie władze z pogardą i trudno było z nim współpracować, kiedy sądził, że dzieci są jego własnością i nikt nie powinien się wtrącać do jego rodziny - tłumaczył kierownik opieki społecznej, który zgłosił sprawę do sądu. Sędzina, która przyznała opiece społecznej tymczasowe obowiązki rodzicielskie (Interim Care Order) była bardzo zła na rodziców za uprowadzenie dzieci do Polski i wydała nakaz odebrania im dzieci (Recovery Order). Kiedy artykuły w prasie zostały zapomniane i tymczasowe nakazy prawne wygasły, rodzice chcieli, żeby dzieci wróciły do domu w Anglii, ale teraz z Wojtkiem nikt już nie chciał rozmawiać i sprawa wydawała się przesądzona: dzieci w Polsce, rodzice w Anglii. - Nic się już nie da zrobić. Wiem, że rodzice chcą przywieźć dzieci z powrotem do domu w Anglii, ale nie ma możliwości, żeby opieka społeczna zgodziła się na to. Gdyby to zrobili najprawdopodobniej dzieci zostałyby odebrane im już na granicy - tłumaczyła mi adwokatka ojca, kiedy się z nią skontaktowałam. - Proszę napisać list do opieki społecznej z prośbą o współpracę i wytyczne, jakie warunki rodzice muszą spełnić, by dzieci mogły wrócić do rodziców. Według europejskich praw człowieka (Human Rights Act 1998) rodzina ma prawo do mieszkania razem - usłyszała adwokatka, która bez przekonania, ale jednak posłuchała i napisała podyktowany przez mnie list do lokalnych władz. Różne mogą być powody, dla których rodzina może znaleźć się w konflikcie z opieką społeczną, w UK, ale żeby poprawić te relacje, w każdym przypadku trzeba udowodnić dwie sprawy: chęci i możliwości poprawy (willingness and ability to change). Kiedy zaczęłam rozmawiać z Wojtkiem, nie okazywał on żadnych chęci poprawy a jego możliwości na zmianę były jeszcze niewiadome. Każdy zna kogoś, kto mógłby być dobrym rodzicem, ale po prostu z różnych powodów takich jak choroba, uzależnienie, nieobecność czy jak w przypadku Wojtka - agresja i przemoc w domu nie może zapewnić dzieciom bezpiecznego wychowania. Wojtkowi trudno było zrozumieć (tak jak i wielu innym rodzicom), że pomimo iż kocha swoje dzieci, to nie jest dla nich wystarczająco dobrym opiekunem. Skierowałam Wojtka do terapeuty z Polish Psychologists Association, Milki Witkowskiej, która miała zmotywować go do zmian, aby mógł sam udowodnić opiece społecznej, że zaszły w nim pozytywne zmiany. Napisałam też do byłego kuratora z prośbą o udzielenie Wojtkowi terapii. Rozmowy ze mną i formalna terapia powoli, ale skutecznie zmieniały Wojtka. Nabrał pokory jako ojciec i mąż. W celu udowodnienia chęci i możliwości poprawy zachowania obojga rodziców (w końcu matce zarzucano, że narażała dzieci, pozwalając ojcu widywać się z nimi i akceptowała przemoc w domu) zasugerowałam matce, żeby zwróciła się do Centrum Kobiet na terapię dla kobiet żyjących w przemocy. A dzieci? Coraz ciężej znosiły rozstanie z rodzicami, choć matka odwiedzała je regularnie a ojciec trochę rzadziej. Codziennie jednak rozmawiały i widywały się na Skype. - Serce mi się kroi, kiedy najmłodsze dziecko próbuje wejść w ekran, żeby przedostać się do nas. Gosia proszę zrób coś - błagał ojciec. Skierowanie do psychologa w Polsce, żeby pomóc dzieciom było jak najbardziej na miejscu, ale tu w Anglii musieliśmy zebrać dowody na to, że rodzice starają się zmienić zachowanie i na to, że poprawy będą na tyle skuteczne, aby znów mogli opiekować się własnymi dziećmi. - Gośka, Ty chyba oszalałaś, nawet kiedy doprowadzisz do tego, że dzieci wrócą do rodziców, to skąd wiesz, że ojciec nie zrobi tego samego - ostrzegała mnie siostra. - Nie wiem, analizę tego powinna przeprowadzić opieka społeczna, ja tylko walczę o prawa rodziny do tego, żeby sprawa mogła być rozpatrzona jeszcze raz w kontekście zmian i upływającego czasu - usłyszała odpowiedź. I tak walczyłam. Dzwoniłam i pisałam do adwokatów i opieki społecznej, dopóki nie zgodzili się na spotkanie z rodzicami. W końcu spotkali się wszyscy i ja też tam byłam. - Dobrze, przekonaliście nas, aby dzieci mogły wrócić, jednak pod warunkiem, że wywiad środowiskowy będzie korzystny i sąd się zgodzi, a dzieci wrócą pod nadzorem opieki społecznej. To jest sprawa precedensowa, a Ty Gosiu byłaś kluczową osobą do doprowadzenia wszystkich zainteresowanych do negocjacji - adwokatka z opieki społecznej i adwokatka rodziców skomentowały po zebraniu. Po pozytywnej ocenie rodziców, sprawa została oddana w ręce sądu angielskiego, który pochwalił wysiłki wszystkich i zgodził się na powrót dzieci. Rodzice i dzieci znowu razem. Mam nadzieję, że moje wielomiesięczne starania przyniosą wyniki, o które warto walczyć, żeby jak najwięcej dzieci mogło dorastać w spokoju i miłości. Imiona zostały zmienione dla ochrony dobra dzieci tak samo jak dane niektórych osób związanych bezpośrednio z nimi. Gosia Demetriou, Dip SW, BA (Hons) in SW. Autorka jest zarejestrowanym pracownikiem społecznym w General Social Care Council.