Spłonęło szesnaście mieszkań. Cztery z nich zajmowali Polacy. Ogień strawił cały ich dobytek. Władze dzielnicy zaoferowały im zakwaterowanie Bed&Breakfast, za które jednak sami muszą płacić. Ogień strawił wszystko, co mieliśmy Pożar wybuchł we wtorek, 10 czerwca, około 9 rano. Zaczęło się od dachu. Strażacy, którzy przyjechali na miejsce, przez dwie godziny nie byli w stanie nic zrobić, bo w wężu hydraulicznym ciśnienie było za niskie. Wodę udało się znaleźć dopiero dwa kilometry od palącego się budynku. - Odprowadziłam córkę do szkoły i wróciłam do domu. Miałam się położyć spać razem z moim młodszym dzieckiem. Nagle zaczęło się zamieszanie. Strażacy walili w okna, kazali nam uciekać na dwór. Tak jak stałam, tak wybiegłam z domu razem z małym - opowiada pani Julita. Nikt nie przypuszczał, że zdarzenie skończy się tragedią. Wszyscy myśleli, że ogień zostanie ugaszony i wrócą do swoich mieszkań. Jednak straż pożarna walczyła z żywiołem aż dwa dni. Sytuację utrudniał fakt, że paliła się izolacja dachu, do której strażacy nie mogli się dostać. Ogień błyskawicznie zajął mieszkania na górnych kondygnacjach. Okazało się to fatalne w skutkach dla innej polskiej rodziny, mieszkającej na parterze. Cudem uniknęli śmierci - Dwa piętra spadły nam na sufit. Tak się wygiął, że strażacy nie byli w stanie w ogóle do naszego mieszkania wejść i uratować czegokolwiek - mówi pan Paweł. Niewiele brakowało, a doszłoby do jeszcze większej tragedii. - Byłam akurat w mieszkaniu. Karmiłam naszego trzytygodniowego synka. Nikt do mojego okna nie zapukał. Nie wiedziałam, że dzieje się coś złego. Dopiero, kiedy poczułam dym, podeszłam do okna, zaczęłam machać, pukać, ale nikt nie reagował - dodaje pani Magda. - Nagle nagromadziło się tak dużo dymu, że nie byłam już w stanie krzyczeć. W tym momencie zadzwoniła do mnie sąsiadka i powiedziała mi, że jest pod moim oknem i żebym podała jej dziecko. Gdyby nie ona, to nie wiem, co by się stało. W mieszkaniu i na klatce było już tyle dymu, że jeszcze chwila i byłoby po moim dziecku - kończy ze łzami w oczach. Na łasce losu Polacy stracili w pożarze wszystko. Z dymem poszedł ich cały dorobek. W ciągu dwóch dni zmarnowało się kilka lat ciężkiej pracy. Straty materialne każda z rodzin ocenia na kilka tysięcy funtów. Straty moralne pozostają nie do oszacowania, bo znikąd nie otrzymali pomocy, choć jedenaście hinduskich rodzin jeszcze tego samego dnia dostało nowe domy. Polacy pozostali na łasce losu. - Jedyne, co udało się odzyskać, to depozyt za mieszkanie, choć nie w całości. Nasz landlord oddał tylko część pieniędzy. Nie zapewnił nam żadnego lokalu zastępczego - mówi Pani Agata. Nie pomógł nawet council. Polacy zgłosili się do urzędników, ale jedyne, co usłyszeli to, że Hindusi mają inne prawa. Niestety, do tej pory nie dowiedzieli dlaczego. - Poczuliśmy się jak śmieci. Uważamy takie zachowanie za dyskryminację na tle rasowym, bo płaciliśmy i robiliśmy wszystko tak samo jak inni - dodaje. Potrzebna pomoc Ci, którzy w końcu dostali pokoje w B&B, nie chcą nawet o nich mówić. Kiedy już się na to decydują, opowiadają historie, w które trudno uwierzyć. - W pokoju strasznie śmierdzi stęchlizną. Łóżko jest brudne, poduszeczka dla dziecka, którą dostaliśmy, jest aż czarna, przepocona i lepka od brudu - opowiada pani Magda. - Nie ma światła w łazience. Jest w tak opłakanym stanie, że nie odważę się kąpać tam dziecka. Nie ma pralki, nie ma czajnika... Nie ma po prostu nic. Council dał nam 10 funtów na pieluchy i najpotrzebniejsze rzeczy dla dziecka. Za takie warunki musimy płacić 75 funtów tygodniowo - dodaje pan Paweł. Janusz i Agata płacą 120 funtów tygodniowo za pokój, który sami znaleźli. Ale warunki też nie są nawet zbliżone do zadowalających. Wcześniej, przez dwa dni mieszkali w samochodzie. Wszyscy zgłosili się o pomoc do polskiego konsulatu. Konsul Michał Mazurek, z którym rozmawiali, stara się wyjaśnić zaistniałą sytuację. Na razie bezskutecznie. Swoją pomoc natychmiast zaoferowała polska parafia na Ealingu. Zorganizowano zbiórkę ubrań i przedmiotów codziennego użytku. Odzew wśród Polaków był ogromny. Niemniej, potrzeby są równie duże. Zwłaszcza w przypadku małych dzieci. Jeśli chciałbyś pomóc Polakom poszkodowanym w pożarze, skontaktuj się z redakcją Goniec.com pod numerem 020 8991 9756. Filip Cuprych - Goniec.com