1964 roku rumuński chemik i psycholog Corneliu Giurgea opracował związek o nazwie Piracetam, który miał pomóc pacjentom cierpiącym na schorzenia mózgu. Sześć lat później Giurgei udało się wprowadzić do oficjalnej nomenklatury termin "leki nootropowe", stworzony z połączenia greckich słów "nous" (rozum) i "trepein" (nagiąć). Tak zaczęła się kontrowersyjna historia substancji przez jednych uznawanych za klucz do nowego poziomu egzystencji, przez innych traktowanych jako kolejne narzędzie do wyciągania pieniędzy, które może dodatkowo zaszkodzić użytkownikowi. Na rynku można obecnie znaleźć mnóstwo preparatów, które według sprzedających mają wzmocnić pamięć, podkręcić kreatywność, usprawnić proces podejmowania decyzji i generalnie sprawić, że nasz mózg będzie działał na pełnych obrotach. Część z nich to mieszanki dobrze znanych witamin, występujących naturalnie w pożywieniu, wzbogaconych o antyoksydanty i związki fitochemiczne. Niektóre mają w swoim składzie ingrediencja o bardzo egzotycznych nazwach, jak chociażby 1, 3, 7-trimetyloksantyna. Znana też szerzej jako kofeina. Takie suplementy nie są groźne, a co najwyżej mogą okazać się kompletnie bezskuteczne. Choć jak wyjaśnia w wywiadzie dla magazynu "Time" Guillaume Fond, psychiatra z Wydziału Medycznego francuskiej uczelni Aix-Marseille Université, substancje takie jak ekstrakt z żeń-szenia czy bakopy drobnolistnej wykazały we wstępnych badaniach pozytywny wpływ na pracę ludzkiego mózgu. - Potrzeba jednak o wiele dokładniejszych analiz, żeby potwierdzić ich działanie, tym bardziej w postaci kapsułek - wyjaśnia od razu. Suplementy nootropowe zawierają wiele składników, które znajdziemy w warzywach, owocach czy mięsie. Przykładem mogą być chociażby kwasy tłuszczowe omega-3. Ich korzystny wpływ na funkcjonowanie naszego mózgu został co prawda potwierdzony, ale tylko w przypadku dostarczania ich do organizmu w postaci naturalnej, czyli w mięsie ryb. Nie ma wielu naukowych dowodów na to, że suplementy z omega-3 działają w podobny sposób.