W zapowiedziach wszystko wyglądało jednak wspaniale. Jedna z osób, która kupiła bilet na koncert, miała dostać niepowtarzalną okazję, by razem z zespołem Kobranocka ze sceny zaśpiewać najsłynniejszych chyba hit grupy - piosenkę "Kocham Cię jak Irlandię". Organizator zapowiadał też i kolejne niespodzianki: m.in. jednym z gości z Polski na specjalnym koncercie w Belfaście miał być... Janusz Palikot. Opowieści organizatora i jego obietnice przekonały kilka lokalnych polskich biznesów do wsparcia pomysłu. Krew i rock Wiele osób uważało jednak, że pomysł od samego początku był kontrowersyjny. Już sama idea budziła uśmiech wśród niektórych - zwłaszcza tych, którzy koncerty rockowe znają dość dobrze z własnych doświadczeń. - Zbiórka krwi na koncercie - śmieje się Marcin, który w Polsce często bywał na rockowych imprezach. - Przecież taka muzyka to nieodłączne tło do piwka, innego alkoholu, do papierosów. I tam miał być podstawiony autobus do zbierania krwi? No to nieźle, mogłyby być wesołe transfuzje... - mówi. Paweł Z. - bo on stał za organizacją koncertu - dał się poznać wcześniej jako animator dość ciekawej bądź co bądź inicjatywy: stowarzyszenia łączącego polskich krwiodawców mieszkających w Irlandii Północnej. Blood Brothers - bo tak się nazwali - mieli darem krwi odpłacić miejscowym za gościnność. Jubileuszowy - organizowany w 25 rocznicę powstania zespołu Kobranocka - koncert miał być świętem na kształt "Polskiego Pikniku". Zresztą nieprzypadkowo chyba organizator za cel postawił sobie zrobienie koncertu w tym samym miejscu, gdzie przed ponad dwoma laty tysiące Polaków bawiło się przy T.Love. - St Georges Market to jednak miejsce bardzo specyficzne i niełatwe do organizowania takich wydarzeń - mówią osoby, które pracowały przy tamtym wydarzeniu, podając jako przykład problemy chociażby z nagłośnieniem sali. Właśnie nagłośnienie okazało się jednym z gwoździ do trumny całego przedsięwzięcia. W pierwszych informacjach organizator zapewniał, że wszystko pod kątem techniki jest przygotowane i zapewnione. Twierdził, że Kobranocka sama przywiezie swe nagłośnienie i "to żaden problem". Menadżer Kobranocki, Mietek Watza mówi: Oczywiście, moglibyśmy wynająć TIR-a i przyjechać z nagłośnieniem z Polski, ale koszt takiej wyprawy to byłoby co najmniej kilkanaście tysięcy złotych. Nie sądzę, by organizator miał takie pieniądze, by je wyłożyć. Poza tym rozmawialiśmy też z T.Love o specyfice miejsca w Belfaście. Tam konieczny jest lokalny akustyk, który dobrze wie, jak wszystko odpowiednio ustawić... Menago zespołu dodaje, że chociaż bardzo chcieli zagrać w Belfaście, to jednak nie mogli pozwolić na to, by zaprezentować się publiczności grając na "sprzęcie ze świetlicy", bo niestety takie właśnie propozycje padły ze strony organizatora. - Myślę, że on naprawdę chciał zrobić ten koncert. Może po prostu sytuacja go przerosła? - zastanawia się Watza. Umowy nie ma, plakaty są Osoby z doświadczeniem w organizacji imprez masowych i koncertów podkreślają, że plakaty i bilety drukuje się w momencie, kiedy podpisana jest już co najmniej umowa z wykonawcą, a w zasadzie robi się to w momencie, kiedy wszystko dopięte jest na ostatni guzik. Tymczasem tutaj sytuacja wyglądała zupełnie odwrotnie. Najpierw pojawiły się plakaty i sprzedaż biletów, a potem dopiero organizator zaczął konkretne negocjacje z zespołem (który w zasadzie tylko wstępnie zabukował datę w swym koncertowym kalendarzu), oraz starał się ogarnąć kwestie techniczne. Kiedy zaniepokojeni sponsorzy przedsięwzięcia zaczęli dopytywać się o konkrety, dowiedzieli się, że nagłośnienie to załatwia jeszcze ktoś inny, ale wszystko będzie na czas. No, w ostateczności zmieni się miejsce. Kiedy okazało się, że nie tak łatwo znaleźć inną salę koncertową posiadającą nagłośnienie i wolny termin, plan koncertu posypał się jak domek z kart... Mimo to do ostatniej chwili sprzedawano bilety - m.in. w Lurgan na tydzień przed datą koncertu, kiedy wiadome już było, że Kobranocka do Belfastu nie przyjedzie, na wejściówki naciągnięto jeszcze kilkanaście osób. Z naszych źródeł wiadomo, że mogła to być rozpaczliwa próba organizatora spłacenia domagających się wyjaśnień sponsorów. - Od samego początku sprawa wyglądała dla mnie dość dziwnie - mówi jeden z polskich przedsiębiorców, który był namawiany do wsparcia imprezy. - Nie znam się co prawda na organizacji koncertów, ale wiem, że przy takich przedsięwzięciach w grę wchodzą tysiące funtów. Tymczasem pan organizator przy mnie głośno zastanawiał się, że od jednego ze sponsorów powinien wziąć 300 funtów, zamiast 250, bo "lepiej by na tym wyszedł". Wtedy zacząłem się zastanawiać, o co w tym wszystkim chodzi... - dodaje. Krajobraz po... Teraz sytuacja przypomina małe pobojowisko. Sklepy, które sprzedawały bilety na koncert, przyjmują zwroty i oddają pieniądze. Coraz więcej sygnałów dociera jednak z południa wyspy, gdzie również sprzedawane były bilety. Tam jednak ludzie nie za bardzo jednak wiedzą dokąd zwrócić się po zwroty - stąd m.in. telefony do firm, wymienionych na plakacie jako sponsorzy czy patroni medialni. Na wyłożone na koncert pieniądze czeka też Edward Kowalski, właściciel sieci sklepów Karolina. Za namową Pawła Z. został głównym sponsorem imprezy. Teraz nie może dostać ich z powrotem - a trudno powiedzieć, że cała otoczka wokół imprezy była dobrą reklamą dla jego firmy. Organizator najpierw umówił się na spotkanie, a potem- przysłał smsa, w którym twierdził, że na razie nie może się spotkać bo "z wiadomych względów" musiał wyjechać do Polski... Społeczny Komitet Organizacji Pielgrzymki Tymczasem z innych źródeł wiadomo, że pan Paweł do Polski za bardzo pojechać nie może, jeśli nie chce się narazić na kłopoty. Dotarliśmy do artykułu z "Gazety Pomorskiej" z 2008 roku, która opisuje następującą historię pod tytułem "Oszust proponował wycieczkę do Rzymu, teraz jest poszukiwany": "Do ośmiu lat więzienia grozi 47-letniemu Pawłowi Z., który proponując wycieczki do Rzymu zdołał wyłudzić pieniądze od kilkunastu osób" - donosiło włocławskie wydanie dziennika. "Trwający trzy miesiące przestępczy proceder pozwolił (...) na wyłudzenie od różnych osób co najmniej 8,5 tysiąca złotych. W styczniu ('98) Paweł Z. wynajął biuro na osiedlu Zazamcze. Za pośrednictwem lokalnych mediów, w których ukazywały się ogłoszenia, proponował wyjazd z Warszawy na wycieczkę do Rzymu. Wstępny koszt wycieczki miał wynosić 750 zł. O pomoc prosił wolontariuszy, których pozyskał rozmieszczając ogłoszenia w placówkach oświatowych. Zwabieni wyjazdem do Rzymu i niską kwotą wycieczki - 100 zł - nastolatkowie chętnie wpłacali pieniądze do rąk oszusta. Ich rola miała polegać na pomocy przy organizacji wyjazdu oraz podczas pobytu w Rzymie i Watykanie. Dla uwiarygodnienia swej działalności Paweł Z. posługiwał się pieczątką "Społecznego Komitetu Organizacyjnego Pielgrzymki(...)". Jak informuje "Pomorska", kiedy zbliżał się termin wyjazdu na wycieczkę do Rzymu, nagle drzwi biura okazały się zamknięte, a organizator przestał odbierać telefony. Został potem zatrzymany przez policję, trafił na krótko do aresztu. "Przed sądem miał odpowiadać z wolnej stopy, ale nagle zniknął" - pisze "Pomorska". - "Niewykluczone, że przebywa poza granicami kraju". Według ostatnich informacji Paweł Z. zniknął z Irlandii Północnej. Najprawdopodobniej przebywa w Anglii. Do sprawy będziemy wracać.