- Więc nie słyszałaś burzy? Murem targnął wiatr, wieża ziewnęła jak lew, wielka brama na skrzypiących zawiasach. - Jak to, zapomniałeś? Miałam na sobie zwykłą szarą suknię spinaną na ramieniu. - I natychmiast potem niebo pękło w stubłysku. - Jakże mogłam wejść, przecież nie byłeś sam. - Ujrzałem nagle kolory sprzed istnienia wzroku. - Szkoda, że nie możesz mi przyrzec. - Masz słuszność, widocznie to był sen. (...) Spóźniłam się dzisiaj do szkoły. Pierwsze zajęcia miałam mieć o 9:00. Dwanaście minut po pierwszej, tygodniowej rocznicy ataku na WTC. Gdy dotarłam do szkoły, moja klasa była pusta. Przeraziłam się, że się coś znowu stało, o czym nie wiedziałam jadąc metrem. Parę minut później okazało się, że wczorajszy wieczór i dzień dzisiejszy (wtorek) to Roshoshana, jedno ze świąt żydowskich - wszystkie szkoły są zamknięte. Kamień wagi smoka wawelskiego spadł mi z serca. Postanowiłam wypić moja poranną kawę w klasie bez widoku. Rozłożyłam przed sobą "New York Times" i zaczęłam szybko przeglądać strony. Jakoś szybko mi to poszło, tzn. bez jako takich emocji, co jest trudne do osiągnięcia tutaj. Rozkleilam się totalnie na stronie dziesiątej, dodatku "A nation challenged". Znajdowały się tam krótkie artykuły o 18 osobach, które zaginęły w czasie ataku. Czytając o nich, spoglądałam raz po raz na ten "bez widok" za oknem. Bill Biggart był fotografem. W momencie ataku, syn Billa - William prosił Boga o to, by jego ojciec, tak jak to było wcześniej zaplanowane, żeglował gdzieś tam poza Nowym Yorkiem. Wkrótce potem, do pani Biggart zadzwonił jej mąż - "Nie martw się, jestem ze strażakami". Jego ciało zostało odnalezione w sobotę, pośród na wpół spalonych ciał strażaków. I tak się zastanawiam, jak tu człowiek może normalnie funkcjonować. Obawiałam się, że to ja sama jestem niestabilna emocjonalnie, ale czytając (znowu) "New York Times" dowiedziałam się, że takich jak ja jest setki tysięcy. To, co się wydarzyło, jest niewyobrażalne i prawdopodobnie do końca życia zostawi w nas jakieś piętno. Rozmawiałam dzisiaj przez godzinę z prodziekanką mojego wydziału. Razem we wtorek stałyśmy w kolejce, by oddać krew. Powiedziała mi, że nie może przestać myśleć o tym, co widziała na własne oczy. Dodała, że nie chce podejmować żadnych pochopnych decyzji, ale poważnie rozważa możliwość wyprowadzenia się z Nowego Jorku. Nie wiem, może ma rację. Manhattan jest stosunkowo małą wyspą, ale za to tak ważną dla Ameryki i dla Amerykanów. Łatwy cel ataków - teraz i później. Zdaję sobie sprawę z ryzyka, jakie wiąże się życie tutaj, ale nie zamierzam się poddać. Brzmi to pewnie bardzo patetycznie, ale wydaje się, że terroryści chcieli złamać ducha nowojorczyków. Chcieli, żeby to miasto zostało opuszczone przez mieszkańców. Nie sadzę, by im się to udało. Wszyscy wydają się "patriotami lokalnymi". Czemu? To miasto jest piękne, niesamowite i hipnotyzujące. Miliony ludzi kocha to miasto. Wspominałam wcześniej, że nie pałam szacunkiem do pana Busha. Sprawa ma się zupełnie inaczej, jeśli chodzi i Rudy'ego Giuilianiego (tutaj, wszyscy nazywają go "rudy"). Aż mi brakuje słów, żeby opisać to, co zrobił dla miasta. Wydaje się, że pracuje 24 godziny na dobę. Wszędzie go pełno. Myśli nie tylko o teraźniejszości, ale także o przyszłości miasta, o jego odbudowie. Przez pierwszych parę dni, prawie co dwie godziny informował mieszkańców o panującej sytuacji. Miesiące temu, prasa podawała "durs i bez przerwy" informacje o jego raku prostaty i kłopotach z żoną i kochanką. Teraz ludzie chcą, by zmieniono prawo, żeby Giuliani mógł pozostać burmistrzem. Wcale się nie dziwię. Stawiam go na równi ze strażakami i ratownikami miasta. Nowy Jork roi się od turystów. Dzisiaj ktoś mnie poprosił, bym wskazała miejsce, gdzie przedtem stały wieże. Pamiętam mój pierwszy pobyt na promenadzie brooklyńskiej. Z daleka Manhattan w całej okazałości. Patrząc na te dwa cudne srebrzyste prostokąty myślałam sobie, że jestem szczęśliwa, że tu przyjechałam. W sercu miałam takie samo uczucie, jakie się ma siedząc w knajpie na rynku krakowskim i patrząc na podświetlone Sukiennice. Dzisiaj kupiłam kalendarz zatytułowany "New York vertical" z fotografiami Horsta Hamanna ("pionowy Nowy Jork"), wydrukowany jeszcze przed tragedią (zauważyłam, że z księgarń zniknęły kalendarze ścienne z Nowym Jorkiem na rok 2002 - można za to kupić "Vintage New York" - czyli, Nowy Jork na starych fotografiach). Na okładce końcowej, ujęcie wież z dołu. Fragment "siatki", która teraz sterczy znad ruin jak stary płot. W środku mnóstwo cytatów o Nowym Jorku: "Nowy Jork jest moim Lourdes - odnajduję tutaj moją duchową odnowę" (Brendan Behan, irlandzki pisarz); "W ciągu ostatnich 12 miesięcy mnóstwo moich przyjaciół radziło mi, bym opuścił to miasto" (Horitoshi Hirakawa, artysta); "Nowy Jork jest osobnym państwem. Może powinien mieć swój własny rząd" (Henry Ford, wynalazca); "Nowy Jork jest wspaniałym miastem, jeśli stać cię na to, by się z niego wynieść" (William Rossa Cole, amerykański pisarz); "Będziemy sądzeni nie przez pomniki jakie budujemy, ale te, które zostały zniszczone" (New York Times, 1963); "Podkreślanie ważności Nowego Jorku, to jak wskazywanie palcem na księżyc" (Andreas Bee, historyk sztuki); "Czasami, z daleka od drapaczy chmur, odgłos syren dobiegających ze statków, budzących cię ze snu, przypomina, że ta cementowo-żelazna pustynia jest wyspą" (Albert Camus); "Wiele miast pozostaje takimi, jakie są. Nowy Jork ciągle zmienia swoje oblicze" (Helmut Jahn, architekt); "Nie jest zabawna ta cała erupcja budynków tworząca tak piękny obraz?" (Spencer Drate, designer); "Za każdym razem, kiedy docieram na Manhattan, nie mogę oprzeć się pulsującemu rytmowi tego miejsca" (Elizabeth Taylor); "Kiedy myślę o Nowym Jorku, myślę o przetrwaniu" (Achim Degen, muzyk); "Nowy Jork był moim placem zabaw i takim zostanie" (Susanne Rude, nowojorska kochanka); "Manhattan jest katedrą. Nowoczesną katedrą." (Herbert Muschamp, krytyk); "Narodowy park drapaczy chmur" (Kurt Vonnegut); "|Nieważne jak patrzysz na Nowy Jork - pionowo, poziomo, z boku, czy ukośnie. Jedno jest pewne - Nowy Jork jest stolicą świata" (Rudolph Giuliani); Nie wiem, czy można zgodzić się z ostatnim cytatem. Jedno jest pewne - to miasto stało się stolicą świata, którego "ciepła kołderka" bezpieczeństwa stopiła się w godzinę i czterdzieści minut. Oprócz strażaków, ratowników, wolontariuszy, policjantów i wielu wielu innych ludzi, bohaterami Nowego Jorku stały się psy. Te trenowane w znajdowaniu ludzi - żywych lub martwych... Mówi się o nich dużo, a telewizja pokazuje dzielne psinki, jak transportowane są minidźwigami nad ruinami tego, co było centrum światowego handlu. Wśród żywności, skarpet, ciepłych ubrań, latarek i innych niezbędnych rzeczy do Nowego Jorku trafia też karma dla psów. Dla tych istot, które przez długie godziny węszą w pyle w poszukiwaniu życia... Po eksplozjach na Dolnym Manhattanie także mnóstwo zwierząt w otaczających World Trade Center budynkach zostało bez opieki. Różne organizacje, m.in PETA (znana głównie z akcji przeciwko producentom futer), nawołują do opieki nad tymi bezbronnymi istotami, które mogą zginąć pozbawione właścicieli, w opuszczonych i do połowy zniszczonych budynkach. Wiem, jak kojąco na nerwy człowieka może wpłynąć obecność zwierzęcia. Wspominałam w moich poprzednich mailach o psie, który wiernie towarzyszył mi we wszystkich wędrówkach. Był on nie tylko moją podporą. Bardzo często ludzie zatrzymywali się, żeby go pogłaskać, bo patrząc na jego pomarszczoną mordkę z wyłupiastymi oczkami, nie sposób się nie uśmiechnąć. Zakurzeni strażacy i ratownicy mieli chwilę oddechu, kiedy głaskali go po ogromnej aksamitnej główce. Agent specjalny DEA (Drug Enforcement Agency) zażyczył sobie z nim zdjęcia (mam mu przesłać tę fotkę maiłem). Policjanci i żołnierze, stojący godzinami w miejscu blokad, rechotali jak dzicy, widząc go machającego łapkami w dziecięcym nosidełku. Jeden z oficerów powiedział mi, że miał bardzo ciężki dzień (a really tough day), ale widok psinki "made his day". Miało to miejsce kilkadziesiąt metrów od miejsca tragedii. Na rogu Canal Street i West Side Highway moja psinka zaczęła bawić się z psem ratownikiem (tym ogromnym, przepięknym owczarkiem niemieckim, o którym pisałam w poprzednich relacjach). Wydaje mi się, że nawet dla psa-ratownika, pracującego bez przerwy przez 48 godzin, widok pomarszczonego pyszczka i świńskiego ogonka był nie lada rozrywką... Przed zablokowanym wejściem do Ratusza jeden z policjantów "przybił piątkę" z małą, zakurzoną łapką, a ktoś na skrzyżowaniu 14. Zachodniej i Szóstej Alei powiedział mi, że widok czegoś, co ma cztery lapy i jest bez winy, dobrze wpływa na jego samopoczucie... Wniosek nasuwa się jeden: każdy tutaj - począwszy od umęczonego strażaka, po umordowanego psa-ratownika potrzebuje dla odmiany czegoś miłego. I cieszy się nawet wtedy, kiedy jest to widok arcyszpetnej, ale za to kochanej psiej mordki... PS. Niedzielny "New York Times" informując o rozkładzie dnia pana Busha poinformował, że przed spotkaniem ze swoimi doradcami wyprowadził psa na spacer.