Ogromny niefart albo kara od losu za zabijanie zwierząt. Amerykanin Tyler Hardy wybrał się kilka dni temu na polowanie w okolicach miasta Jackson w stanie Mississippi. Nie spodziewał się, że z wyjazdu wróci nie do domu, a do szpitala. Kiedy kończył zabawę, zapadał już zmrok i widoczność była ograniczona. Wracając ze swoim przyjacielem i psem myśliwskim do miejsca, gdzie zostawił auto, napotkał przeszkodę w postaci zalanego dołu sporej wielkości. Wybrał najwęższe miejsce, gdzie mógł przeskoczyć zagłębienie, ale kiedy szykował się do skoku, poczuł rozrywający ból. - Kompletnie mnie zamroczyło - powiedział później Hardy lokalnym mediom. - Cofnąłem się natychmiast i poświeciłem latarką dookoła. Zauważyłem niewielkie drzewo, a na nim węża owiniętego dookoła gałęzi. W tym momencie gad wystrzelił w kierunku myśliwego i zaatakował go ponownie. Mężczyźni zdołali uciec i wrócić do samochodu. Udali się prosto do szpitala - Już w drodze poczułem, jak lewa połowa mojej twarzy płonie i puchnie - opowiadał poszkodowany. - Ból dosłownie rozpływał się dookoła. Oczywiście, że się rozpływał, bo powodowała go toksyna, która dostała się pod skórę Hardy’ego. Wężem, który zaatakował Amerykanina był bowiem jadowity grzechotnik, mokasyn miedziogłowiec. Co prawda jego ukąszenia nie są przeważnie śmiertelne dla człowieka (szczególnie dla dorosłego mężczyzny), ale mogą doprowadzić do obumarcia tkanek i paraliżu w miejscu ugryzienia. Myśliwy zareagowali bardzo przytomnie i zadzwonili po drodze do pobliskiego szpitala, tłumacząc dokładnie, co się stało. Ekipa ratowników czekała już na nich, kiedy dotarli na miejsce. Lekarze zaaplikowali pogryzionemu pięć fiolek leku Crofab, stosowanego jako uniwersalny neutralizator toksyn. Pacjent został natychmiast przetransportowany śmigłowcem ratunkowym do Uniwersyteckiego Centrum Medycznego w Jackson. Zdołano uratować nie tylko życie, ale także twarz Największego Pechowca Ameryki. Specjaliści cytowani przez amerykańskie media zgodnie wyrażają swoje zdziwienie: mokasyny miedziogłowce są znane z tego, że wspinają się na drzewa, polując na młode cykady, ale robią to w lecie. - Nigdy nie słyszałem o tym, żeby ktoś natknął się na miedziogłowca na drzewie w styczniu - stwierdził herpetolog Terry Van Derventer poproszony o komentarz. - Takie coś zdarza się raz na sto lat, Hardy jest naprawdę największym pechowcem w Stanach. Sam myśliwy jednak uważa siebie za szczęściarza. - Mogłem umrzeć, gdyby sprawy potoczyły się źle - komentuje. - Jestem wdzięczny lekarzom, że mnie ocalili i wyszedłem z tego praktycznie bez szwanku.