Samotna <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-wigilia,gsbi,1163" title="Wigilia" target="_blank">Wigilia</a> to Wigilia tylko w świadomości kalendarzowej. Jeśli się ją ma i pamięta o tym dniu - mówił w Kontrwywiadzie RMF FM profesor Władysław Bartoszewski. Wspominając wieczory wigilijne, które spędził w więzieniach i obozie koncentracyjnym, stwierdził, że robił wszystko, by swoim załamaniem nie pomagać siłom zła w odniesieniu sukcesu. Konrad Piasecki: Panie profesorze, zliczył pan kiedyś swoje więzienne i obozowe Wigilie? Władysław Bartoszewski: No tak, już przed laty, jak zakończyło się to szaleństwo w nowej Polsce, kilka razy oddawałem się refleksjom, nawet mówiłem i pisałem o tym. Dziewięć razy w życiu przyszło mi przeżywać dzień wigilijny pozbawiony wolności w sensie fizycznym i psychicznym. Wśród tej dziewiątki był obóz koncentracyjny w Oświęcimiu, był areszt MBP, było więzienie na Rakowieckiej, był obóz internowania. W którym z tych miejsc Wigilia była najbardziej ponura, najbardziej smutna, w którym było najmniej nadziei? To jest oczywiście bardzo subiektywna sprawa. Bo można by tak powiedzieć, że dla Polaków w ogóle wspomnienie stanu wojennego i szoku, jakim było po euforii miesięcy Solidarności uderzenie gwałtowne i pozbawienie wolności tylko kilku tysięcy ludzi? ale jednak tych kilka tysięcy to pars pro toto byli synowie, bracia, mężowie i córki, bo i kobiety były internowane, żony i to się wydawało infernalne. A ci ludzie - wtedy młodzi i w sile wieku - oczywiście nie przeżywali, nie pamiętali infernalnych Wigilii za czasów władztwa hitlerowsko-niemieckiego czy sowieckiego na ziemiach polskich. To cofnijmy się do tej pańskiej pierwszej straszliwej Wigilii w Oświęcimiu. Miał pan wtedy niespełna 19 lat. Był pan bez rodziny, bez domu, w straszliwych obozowych warunkach, ciężko chory. To musiało być przeżycie absolutnie traumatyczne. Tak, miałem 18 lat, ale na moje wielkie szczęście straciłem przytomność 12 grudnia i zostałem zawleczony przez uczciwych, dobrych, zacnych współwięźniów, którzy przyczynili się do uratowania mi życia, ponieważ lekarze, więźniowie, Polacy po namyśle zdecydowali się zaryzykować, zająć mi jedno z nielicznych miejsc w sanitariacie, tzw. Krankenbau, budynku dla chorych w Oświęcimiu, gdzie niewiele leczono, ale przynajmniej nie maltretowano? Na rzecz człowieka, który miał małe szanse, ale był młody, więc może przeżyje. Odzyskałem przytomność po mniej więcej dziesięciu dniach? Tuż przed Wigilią. Tuż przed Wigilią. I Wigilia? No to jaka była Wigilia? Nie było żadnej Wigilii w sensie formalnym, nie wolno było nawet głośno mówić ani śpiewać, ale można było pomodlić się po cichu, można było zanucić - mruczando prawie - kolędę. Makabrą tego dnia było, że Niemcy postawili ogromną choinę na placu apelowym i pod tą choiną tego dnia, kto umarł - a umierało dziennie 30-40 osób, nie zabijanych, ale zamęczonych - i pod choinką ci wyrafinowani sadyści układali odarte już z pasiaków trupy więźniów politycznych, którzy zmarli danego dnia.