Pytanie o to, czy Rosjan dotyka światowy kryzys i na ile może on wpłynąć na politykę Moskwy, jest pytaniem absolutnie zasadniczym. Na pierwszy rzut oka lexusy i mercedesy jak jeździły, tak jeżdżą, a parkingi pod sklepami może trochę luźniejsze, ale wciąż pełne. Natomiast Rosjanie nieustannie powtarzają magiczne słowo "kryzys". Podobnie rzecz wygląda w telewizji. Kurs rubla leci z pieca na łeb, a tak modne wśród Rosjan wyjazdy do Turcji czy na Cypr okazują się nagle poza zasięgiem nowej klasy średniej. Na Syberii prezydent Miedwiediew musi obiecywać, że rząd w miesiącach wakacyjnych wprowadzi zniżkę 50 proc. na bilety lotnicze z Syberii do Moskwy i Soczi. Na razie dla emerytów i młodzieży. Rosjanie nie wyglądają jeszcze na wściekłych, raczej na lekko zagubionych. Przyzwyczaiwszy się do tego, że jest coraz lepiej, nie bardzo chcą przyjmować do wiadomości to, że naftowe eldorado raczej się skończyło. Jeszcze bardziej nie chcą tego przyjmować do wiadomości politycy. Z potężnej rezerwy walutowej, zgromadzonej w czasach energetycznego boomu, nieustannie dokładają do bieżących wydatków. Więcej, korzystając z kryzysu starają się wygrać polityczną dominację na obszarze krajów dawnego ZSRR. Skoro na Ukrainie czy w Kazachstanie jest jeszcze gorzej, to należy te kraje wykupić. Stąd oferty pożyczek dla rządu Julii Tymoszenko i zamiar wykupienia głównych banków Kazachstanu. Moskiewska telewizja z triumfem jako pierwszą wiadomość podawała informację o decyzji władz Kirgizji, usuwających bazę amerykańską z lotniska pod Biszkekiem. Krótko mówiąc: mimo spadającej gilotyny władze na Kremlu zachowują się tak, jakby się nic nie stało. A gilotyna spada nieubłaganie. Bezrobocie w Rosji wzrosło w ostatnim miesiącu o ponad 400 tys. osób, przekraczając 6 milionów. Produkcja samochodów spadła o połowę. I tak dalej... Informacje z dalszych stron gazet wyglądają bardzo podobnie do tych, jakie znajdujemy w całej Europie. Ale na pierwszych stronach czytamy o tym, że prezydent Miedwiediew spotkał się z oficerami i zapewnił, iż na nowe czołgi i nową broń pieniędzy na pewno nie zabraknie. Jeśli któryś z komentatorów zarzuci mi znowu antyrosyjskość, to spieszę donieść, że piszę ten tekst po parodniowym przebywaniu w rosyjskiej przestrzeni informacyjnej. Nie powtarzam żadnych zachodnich miazmatów. Po prostu widzę, jak zależne od Kremla media zieją nienawiścią do prezydenta Juszczenki i czytam o tym, że dobrze przyjmowany w Rosji George Soros stał się nagle w oczach komentatora Komsomołki niegodnym uwagi szaleńcem, gdy powiedział, że głodna i pogrążona w kryzysie Rosja jest zagrożeniem dla świata. Powiedział banał, ale natychmiast w rosyjskich mediach posypała się na niego seria wyzwisk. Powtórzę coś, co niestety potwierdza się po zwiedzeniu regionów naftowych Syberii. Rosjanie przyzwyczaili się do swojego względnego dobrobytu. I władze zrobią wszystko, by ceny ropy były jak najwyższe. A wysokie ceny ropy mogą być tylko wtedy, gdy dojdzie do konfliktu w regionie Zatoki Perskiej. Pewnie gdybym był rosyjskim politykiem, to nie tylko dwa razy dziennie bym się modlił o wojnę Ameryki z Iranem, ale i starał się takiej opcji aktywnie pomagać. Na dodatek, skoro bezrobocie rośnie, ceny rosną a płace spadają, to musiałbym zorganizować swoim obywatelom igrzyska. A mało co tak się na igrzyska nadaje, jak konflikt z Ukrainą. Możemy się więc spodziewać eskalacji sporu toczącego się u naszych granic i grożącego destabilizacją połowy Europy. Na razie Kreml zastanawia się na tym, czy rzucić ludowi głowę Chodorkowskiego, oskarżonego o absurdalne przestępstwa (zdefraudował rzekomo więcej niż w ogóle zarobił), czy sprzedać byłego szefa Jukosu Amerykanom za dobrą cenę. Pytanie - jaką? Na skąpstwie wobec Kirgistanu Amerykanie już się nacięli. A generalnie - powtórzę za jednym ze swoich poprzednich felietonów - nic osobistego, czysty biznes. Na koniec coś optymistycznego: okno w okno z polskim ambasadorem zamieszkała supermodelka Naomi Campbell ze swoim rosyjskim partnerem. Jerzy Marek Nowakowski