Znany jest z powiedzenia: "prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna", ale sam nie zamierza wycofać się z życia politycznego. Jeszcze rok temu jego rządy uważano za początek końca lewicy, dziś starzy, partyjni działacze znowu forsują jego kandydaturę. Leszek Miller miałby stanąć na czele listy wyborczej SLD w Łodzi i miałby być odpowiedzią na zmiany w Sojuszu i inwazję młodych, co nie wszystkim się podoba. Ostateczną decyzję były premier podejmie w lipcu, po powrocie ze Stanów Zjednoczonych, bo, jak sam mówi, pociąga go polityka. Jest też optymistą - wierzy, że SLD wciąż ma szansę wyjść ze wszystkiego obronną ręką i zająć fotele w nowym parlamencie. Era Millera, czyli afera goni aferę Zaczęło się w 2001 roku, kiedy wybory wygrała lewica. Na czele koalicyjnego rządu SLD-UP-PSL stanął Leszek Miller. Cieszył się wtedy ogromnym zaufaniem nie tylko swoich partyjnych kolegów, ale także dużej części społeczeństwa. Jednak po trzech latach rządów, w miarę ujawniania kolejnych gigantycznych afer, zaufanie do Millera i SLD zaczęło lecieć w dół, a do dymisji zaczęła go namawiać już nie tylko opozycja, ale nawet własna partia. W końcu 2 maja 2004 roku, po podpisaniu Traktatu Akcesyjnego z UE, Miller złożył dymisję na ręce prezydenta. Ale z życia publicznego nie zniknął. Tyle tylko, że zmienił się nieco jego rozkład zajęć: Leszek Miller zaczął być częstym gościem komisji śledczych, które powstawały jak grzyby po deszczu. Jeszcze za rządów Millera, "Gazeta Wyborcza" ujawniła słynną aferę Rywina. Potem powstała pierwsza komisja śledcza i mogliśmy usłyszeć pełne emocji zeznania, kiedy to Miller nazwał jednego z członków komisji, Zbigniewa Ziobrę, "zerem". Zeznania innych świadków wskazywały na to, że były premier należy do tzw. grupy trzymającej władzę i taki właśnie zapis znalazł się w raporcie Ziobry. Sprawa nie została jednak do dziś wyjaśniona, a jedyną ukaraną w aferze osobą stał się Lew Rywin. Kolejna afera z aktywnym udziałem Leszka Millera, to sprawa PKN Orlen. Podobnie jak w przypadku poprzedniej afery, i ta zaczęła się od prasowej publikacji. "Gazeta Wyborcza" powołując się na byłego ministra skarbu, Wiesława Kaczmarka napisała, że szefa PKN Orlen, Andrzeja Modrzejewskiego zatrzymano za wiedzą premiera Millera, by uniemożliwić zawarcie wartego 14 mld zł kontraktu na dostawę ropy naftowej. Potem na jaw wychodziły kolejne elementy układanki, nazwiska z najwyższej półki, a w tle Leszek Miller. Efektem działań komisji były konfrontacje, zeznania w prokuraturze i raport Romana Giertycha. Poseł LPR zawarł w nim wniosek o pociągnięcie do odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu m.in. Leszka Millera. W marcu "Wprost" informowało, że Leszek Miller spotkał się z Edwardem Mazurem, podejrzewanym o zlecenie zabójstwa komendanta głównego policji Marka Papały. Były premier zaprzeczył tym informacjom, a sprawa - przynajmniej na razie - ucichła. Rodzina, ach rodzina Nazwisko Miller stało się popularne nie tylko dzięki premierowi Leszkowi. Prasa rozpisywała się ostatnio także na temat jego syna i przyrodniego brata. Ten pierwszy pojawił się, gdy mówiono o aferze PZU. Obecny szef rządu Marek Belka, zeznając przed Komisją Odpowiedzialności Konstytucyjnej powiedział, że to Leszek Miller junior zaaranżował jego spotkanie z byłym prezesem PZU Życie Grzegorzem Wieczerzakiem. O przyrodnim bracie Millera, Sławomirze pisano z kolei w kontekście wyłudzeń. Zdaniem prasy, był on zamieszany w mafijny przekręt bankowy, dzięki czemu mafia zarobiła 26 mln złotych. Amerykańska przygoda Leszka Millera Afery, o których głośno było i jest w Polsce i w których przewija się nazwisko Millera, nie pozbawiły byłego premiera optymizmu. Poseł SLD postanowił jednak na jakiś czas zniknąć z życia politycznego i zająć się życiem naukowym. W połowie lutego wyjechał do Stanów Zjednoczonych, na zaproszenie waszyngtońskiego Wilson Center, gdzie prowadzi studia nad stosunkami polsko-amerykańskimi i przygotowuje raport o "roli współczesnej Polski w przestrzeni wschodnioeuropejskiej". Jak sam podkreśla, nie pobiera pensji ani diet poselskich, jest zobowiązany do kontaktów z pracownikami Wilson Center i wygłoszenia co najmniej jednego publicznego wykładu. O stypendium dla Millera wystąpili podobno jego współpracownicy z Polski. Nie wiadomo dokładnie jakiej wysokości jest to stypendium, ale wiadomo, że "średnio wynosi ono około 5000 dolarów miesięcznie". Miller mieszka razem z żoną w dwupokojowym mieszkaniu w centrum Waszyngtonu, niedaleko siedziby FBI. Na stronie internetowej Wilson Center w podanej tam krótkiej nocie biograficznej Millera nie wspomina się ani słowem, że był on prominentnym politykiem w PRL i członkiem kierownictwa PZPR.